Takiego Bartosza Zmarzlika jeszcze nie widziałem. Jak na telebimie pokazali zbliżenie na jego boks, to wystarczył rzut oka na twarz mistrza, by zrozumieć, że to jeden wielki kłębek nerwów. Cały aż chodził, trzęsły mu się ręce, ledwo nas sobą panował. Te wszystkie emocje buzowały w nim, bo tak bardzo chciał wygrać dla tych prawie 50 tysięcy ludzi, którzy przyszli w sobotni wieczór na PGE Narodowy. Zmarzlik upadał, a potem się podnosił W pierwszym biegu Polak przewrócił się i został wykluczony, w drugim zdobył ledwie 1 punkt, w trzecim jechał o wszystko. I kiedy został przyparty do muru, to dał z siebie nie 100, ale 110 procent. Żeby nie zawieść, żeby liczyć się dalej. Dwie trójki i dwójka na koniec fazy zasadniczej z kiepskiego w tej fazie pierwszego pola dawały nadzieję, że to może być nasz wieczór w Warszawie. Nadzieję mieliśmy my, siedzący na trybunach, bo Zmarzlik już wtedy wiedział, że będzie się musiał wyjątkowo nagimnastykować na motocyklu, by ugrać coś więcej. I nawet nie chodzi o to, że w półfinale i finale nie mógł wybrać najlepszego pola (wybierał trzeci), ale o to, że w jego motocyklach brakowało prędkości. Ktoś powie, jak to? Przecież Zmarzlik ma silniki od najlepszego polskiego tunera Ryszarda Kowalskiego. Ma, ale nawet najlepszy silnik to nie wszystko. Ładnie wytłumaczył mi to Paweł Zmarzlik senior, tata Bartosza. Powiedział, że teraz jest tak, że tunerzy robią bardzo mocne silniki, a tory są coraz twardsze. Znalezienie kombinacji w sprzęcie, która pozwoli przełożyć całą moc silnika na ten twardy tor, to prawdziwa sztuka. Finał Zmarzlik przegrał o centymetry I od razu spieszę wyjaśnić, że Zmarzlik tę sztukę opanował. Ma ten siódmy zmysł, gdy idzie o motory. I właśnie dlatego w ogóle awansował do finału i nieźle namieszał. Bo kiedy wjeżdżaliśmy ze Zmarzlikiem w ostatni łuk, to mieliśmy wrażeni, że połknie wszystkich rywali. Gdyby nie defensywna akcja Fredrika Lindgrena, to może by to zrobił. A tak, to może pół centymetra zabrakło mu do drugiego miejsca. Zważywszy ile w sobotę było na głowie Zmarzlika (sprzęt plus momentami paraliżująca chęć wygranej za wszelką cenę), to możemy być szczęśliwi. I możemy być dumni z tego, że mamy takiego zawodnika, który nawet, jak go spotka tysiąc nieszczęść, to robi co w jego mocy, by dać radość sobie i nam. Trener ebut.pl Stali Gorzów Stanisław Chomski po inauguracji Grand Prix 2023 w Gorican, gdzie Zmarzlik znokautował rywali, powiedział mi, że jeśli w Warszawie Bartosz stanie na podium, to po raz czwarty zostanie mistrzem. Trzymamy za słowo panie Stanisławie.