Dariusz Ostafiński, Interia: Na początek nie mogę nie zapytać o to, co pan myśli o sprawie Roberta Karasia? Łukasz Klimczyk, adwokat z kancelarii Klepuszewsk, Klimczyk i Wspólnicy, obrońca oskarżanych o doping : - Ocenię sprawę czysto zawodowo. Niestety przy tym co zostało powiedziane i przedstawione, nie dostrzegam dużych szans powodzenia na skuteczną obronę. Z wypowiedzi samego zawodnika wynika, że substancje zastosował świadomie, a jedynie nie spodziewał się, że mogą one być wykryte po kilku miesiącach i mieć wpływ na jego przygotowania do ultramaratonu. Z tej perspektywy równie niepotrzebna, co obciążająca sportowca, była rozmowa z osobą, która miała zalecić stosowanie tych substancji, bo okazało się, że nie jest to osoba posiadająca kwalifikacje medyczne czy antydopingowe. "Lepiej jeśli od razu powie, jak było" Wierzy pan sportowcowi, który przychodzi do pana i mówi: niesłusznie oskarżają mnie o doping. - Bez zaufania moja praca nie miałaby sensu. Wychodzę z założenia, że nasza współpraca musi opierać się na szczerości i wzajemnym zaufaniu. Klienta do mojej wiedzy i doświadczenia, a moja do tego co przedstawia. A szczerość jest w jego interesie, bo materiał dowodowy i tak szybko weryfikuje jego wersję. Jeśli od razu powie, jak było, to możemy lepiej przygotować się do obrony. Wielu kluczy. - To nie tak. Sportowcy często nie wiedzą, w jaki sposób zabroniona substancja znalazła się w ich organizmie. Naprawdę. Dlatego zawsze zalecam wstrzymanie się z ferowaniem wyroku, do czasu zakończenia sprawy. W to chyba nie uwierzę. - A jednak. Często dopiero dzięki wspólnym analizom okresu poprzedzającego kontrolę udaje nam się ustalić, że określona sytuacja lub produkt mogły spowodować pozytywny jej wynik. Przyjmijmy, że tak jest. Pan ma jakieś dylematy moralne, przyjmując takie sprawy? - Jestem profesjonalistą. Ja mam zapewnić opiekę prawną, zadbać o interes klienta i realizację jego prawa do obrony. Moralne dylematy może mieć sportowiec, bo tylko on wie, czy naruszył przepisy świadomie. Ja mogę powiedzieć, że większość prowadzonych przeze mnie spraw była jednak związana z niewiedzą sportowców. Oni nikogo nie chcieli oszukać. Popełnili błąd lub nie dochowali należytej staranności. To się każdemu zdarza. A zdarza się, że ktoś przyznaje uczciwe, że brał niedozwolone substancje. - Tak. I to w pewnych sytuacjach się opłaca, bo od niedawna obowiązuje przepis dający zawodnikowi możliwość niezwłocznego przyznania się do zarzutu, co w niektórych przypadkach, które zagrożone są czteroletnią dyskwalifikacją, umożliwia skrócenie kary o rok. Z czterech na trzy lata. Miała kłopoty przez tort z makiem. Mecenas odsłania kulisy Pan się kiedyś zastanawiał nad tym, dlaczego ktoś zaczyna brać doping? - Takie myśli mi towarzyszą, kiedy analizuję sprawy, poznaję prawdziwe historie sportowców i ich motywacje. To skłania do refleksji. Pan jest mecenasem od spraw beznadziejnych? - Nie zgodzę się. Każda sprawa jest indywidualna i wymaga takiego samego podejścia. Podam konkretny przykład. Miałem zawodniczkę, u której wykryto morfinę. Stężenie substancji było tak wysokie, że biegły powiedział, że nie jest możliwe, by była ona w stanie startować. Nie mogliśmy jednak w żaden sposób ustalić źródła pochodzenia substancji zabronionej, a ona zarzekała się, że jej nie stosowała. Co było dalej? - Zrobiliśmy analizę włosów, która potwierdziła, że tej substancji nie stosowała. Wciąż jednak nie wiedzieliśmy, skąd wzięła się morfina. Rozłożyliśmy więc na czynniki pierwsze produkty i posiłki, które spożywała przed kontrolą. Okazało się, że bezpośrednio przed oddaniem próbki spożyła otrzymany na urodziny tort z makiem. Dotarliśmy do badań naukowych, potwierdzonych przez WADA, które pokazywały, że spożycie produktu zawierającego mak może doprowadzić do tak zwanego fałszywie pozytywnego wyniku kontroli antydopingowej na obecność morfiny. W ten sposób znaleźliśmy nie tylko źródło pochodzenia substancji, ale również podstawę do znacznego zmniejszenia wymiaru kary. Żużlowiec złapany na meldonium miał dużo szczęścia Kiedy można w ogóle powiedzieć, że odniosło się sukces? - Czasem sukcesem jest wyłącznie przekonanie opinii publicznej, że przyjęło się zabronioną substancję nieświadomie. Natomiast standardowo jest nim skrócenie kary, bo wiadomo, że kariera sportowca jest ograniczona czasowo. To, co się udało? - Mogę wskazać na kilka takich spraw. Wykazaliśmy brak winy jednego z czołowych polskich zapaśników. Nie nałożono na niego żadnej kary, a Polska odzyskała kwalifikację olimpijską. Była też sprawa jednego z naszych najlepszych pływaków. Udało się uchylić jego zawieszenie i wystartował w mistrzostwach świata, w co nikt już nie wierzył. Ostatecznie on został ukarany jedynie naganą. To jednak nie koniec. W sprawie jednego z lekkoatletów wykazaliśmy zastosowanie przez niego substancji nadużywanej w okresie poza zawodami i bez związku ze sportem, przez co udało się skrócić karę do trzech miesięcy dyskwalifikacji. POLADA co prawda się odwołała, ale wyrok został utrzymany i nasz klient miał szansę na walkę o start w igrzyskach. Powiem też o zawodniczce, która uzyskała wsteczne TUE, co stanowi rzadki przypadek. Ostatnio natomiast przed CAS w Szwajcarii w sprawie czołowego europejskiego zapaśnika udało nam się uchylić tymczasowe zawieszenie, co następuje niezwykle rzadko. Dzięki temu mógł on wziąć udział w ostatnich mistrzostwach świata. To potwierdza, że sprawy dopingowe nie są z góry skazane na porażkę. A żużlowiec Grigorij Łaguta skazany na 21 miesięcy za meldonium, to był sukces. - Uznałbym to za sukces. Tam chodziło o meldonium, a więc o substancję, o której zrobiło się głośno po sprawie Marii Szarapowej. Ona została zawieszona na 15 miesięcy. Łagutę zawieszono na dwa lata, ale po odwołaniu skrócono wyrok o trzy miesiące. - To prawda, ale dodam, że te 21 miesięcy dla Łaguty to według statystyk POLADA, najniższa kara, jaką wymierzono za wykrycie meldonium. Według tych publikowanych na oficjalnych stronach POLADA zawodnicy otrzymywali za meldonium kary 3 lub 4 lat dyskwalifikacji. Mecenas Klimczyk: Zadaję sobie pytanie, co ja bym zrobił Jak wygląda przygotowanie do takiej rozprawy? Czy to jest przede wszystkim szukanie kruczków i wyłapywanie błędów drugiej strony? - Ta praca nie polega na szukaniu kruczków, lecz na żmudnej analizie. Trzeba ustalić, jak substancja dostała się do organizmu, a to dopiero początek. W sumie wychodzą z tego dziesiątki godzin spędzone na weryfikacji wielu dokumentów i to nie tylko przepisów, ale również wyników badań naukowych czy dostępnych informacji dotyczących konkretnej substancji. W sprawach dotyczących dopingu nie ma domniemania niewinności, jest wręcz domniemanie winy. To sportowiec musi udowodnić, że nie naruszył przepisów lub że występują okoliczności łagodzące. Trzeba się zatem mocno postarać. Pamięta pan najostrzejszą scysję z dyrektorem POLADA Michałem Rynkowskim? - Oczywiście czasami w trakcie postępowań bywa emocjonująco, ale wynika to z wagi tych spraw dla sportowców. To często być albo nie być, jeśli chodzi o ich karierę sportową i to już w przypadku pierwszej sprawy. Przed rozprawą zawsze zadaję sobie pytanie, co ja bym zrobił, gdyby ktoś zaraz miał zdecydować, czy będę mógł dalej wykonywać swój zawód, czy też przez kilka lat od tego odpocznę. Dlatego z dużą determinacją i zaangażowaniem wspieram klientów. Nie przypominam sobie jakiejś ostrzejszej scysji, chociaż oczywiste jest, że w trakcie rozpraw prezentujemy odmienne stanowiska. Często jednak dziwiłem się, że bodajże w żadnej prowadzonej sprawie agencja nie dostrzegła okoliczności łagodzących i zawsze wnioskowała o najwyższy wymiar kary. A przecież nie każda sprawa kończy się maksymalnym wymiarem kary. Osobiście postrzegam rolę każdej krajowej agencji antydopingowej jako strażnika czystości sportu. Sprawiedliwego strażnika, którego celem jest dążenie do wyjaśnienia sprawy, a nie do wymierzenia najwyższych kar w każdym przypadku. Nie wiem o innych sprawach, ale z tych żużlowych prowadził pan chyba wszystkie. Wszystkie kończyły się wyrokami zawieszenia. Czy któremuś z pańskich klientów stała się krzywda? - Niestety większość spraw kończy się jakimś okresem zawieszenia ze względu na konstrukcję przepisów. Nawet stosowanie produktu zanieczyszczonego, a więc takiego, który nie zawiera na etykiecie informacji o tym, że w składzie jest substancja zabroniona, kończy się najczęściej nałożeniem kary zawieszenia. Nie chcę mówić, że któremuś z moich klientów stała się krzywda, ale pozostając przy sprawach żużlowych, osobiście uważam, że nagonka medialna, która miała miejsce w sprawie Maksyma Drabika, była zupełnie niepotrzebna i mogła w pewien sposób wpływać na ocenę jego sprawy. Skończyło się jednak na 12 miesiącach kary zawieszenia. To najniższy wyrok ze spraw związanych z kroplówką, o których mi wiadomo, więc wynik jest zadowalający. Piłkarz Samir Nasri, czy pływak Ryan Lochte otrzymali kary odpowiednio 18 i 14 miesięcy, a w Polsce w tym samym czasie piłkarze z Siedlec otrzymali kary 4 lat dyskwalifikacji. Łąguta przyniósł kilka butelek prowadzącym sprawę Czy coś kiedyś zaskoczyło pana na rozprawie w POLADA tak bardzo, że do dziś pan to pamięta. Może reklamówka z prezentami, jaką zostawił Łaguta, któremu wydawało się, że jak nie przyszedł na jedną rozprawę, to musi przynieść kilka butelek na przeprosiny prowadzącym sprawę. - Nie przypominam sobie innych zaskakujących historii. A tamto zachowanie Łaguty usprawiedliwiam okresem przedświątecznym, a nie chęcią wpłynięcia na skład orzekający. Na szczęście sprawa została szybko wyjaśniona przez członków zespołu orzekającego i mogliśmy w niezakłócony sposób procedować. Jest pan wiceprezesem Polskiego Związku Esportu. Czy w esporcie jest doping? - Tak. Co prawda nie słyszymy na co dzień o dużej liczbie pozytywnych wyników, ale może to wynikać z faktu, że nie wszyscy organizatorzy zawodów decydują się na przeprowadzenie kontroli antydopingowych. To mnie pan trochę zaskoczył z tym dopingiem w esporcie. - W esporcie przybiera on właściwie dwie formy. Po pierwsze jest to typowy doping farmakologiczny, czyli stosowanie substancji zabronionych, których głównym celem jest poprawienie koncentracji, skupienia, koordynacji gracza czy refleksu. Po drugie to niedozwolone wpływanie na sprzęt lub oprogramowanie, czyli doping technologiczny. Dlatego jako związek w zakresie antydopingowym staramy się przede wszystkim edukować młodych graczy, a także wprowadzać do esportu sprawdzone rozwiązania ze sportu tradycyjnego. - W przypadku jakichkolwiek pytań w sprawach związanych z antydopingiem zapraszamy do kontaktu pod adresem email: biuro@kkiw.com.pl