Kamil Hynek, Interia: Skrzywił się pan pod nosem, kiedy gruchnęła wiadomość, że Rosjanie z polskim paszportem wracają do polskiej ligi? A wiem, że słynie pan z dość radykalnych poglądów w tym temacie. Jacek Ziółkowski, menedżer Motoru Lublin: Nie jestem zwolennikiem naturalizowania sportowców dla idei osiągnięcia szybkiego sukcesu, bo to droga na skróty, która na dłuższą metę może odbić się czkawką. Olisadebe był potrzebny, bo polska reprezentacja cierpiała na brak bramkostrzelnego napastnika. Jako naród, popełniliśmy błąd, że później poluzowaliśmy śrubę. Na logikę, oni trzymają w szufladzie polskie "papiery" i trudno z tym polemizować. A jeśli mają pełnię praw, mogą wybierać prezydenta kraju, brać udział w wyborach do Sejmu, to ciężko traktować ich jak odludków. To argumenty nie do podważenia. A wziąłby pan Rosjanina do prowadzonego przez siebie zespołu, czy mając z tyłu głowy, to co dzieje się za naszą wschodnią granicą, prywatny kodeks moralny nie pozwoliłby panu na taki krok? - Pomidor (śmiech). Urodzony z pana dyplomata, ale w takim razie nie ciągnę za język. Na co dzień pracuje pan w branży chemicznej. Menedżerem jest "po godzinach". Czy po zdobyciu złotego medalu w firmie witali pana jak króla? - Akurat po meczu finałowym rozłożyła mnie choroba. Leżałem w łóżku i dopiero po tygodniu wróciłem do pracy, więc emocje zdążyły już opaść. Odebrałem jednak masę gratulacji. To "odchorował" pan pierwszy tytuł w historii Motoru. - Pogoda o tej porze roku jest już dość zdradliwa, długo byłem zaziębiony, a na dokładkę złapałem zapalenie oskrzeli. Ale był pan z drużyną w parku maszyn. To moje naturalne środowisko, nie darowałbym sobie, gdyby mnie przy chłopakach zabrakło. Kibice w Lublinie dostali miesiąc wcześniej mikołajkowy prezent. Zaraz po otwarciu oficjalnego okienka odpaliliście bombę transferową i pochwaliliście się pozyskaniem Bartosza Zmarzlika. - To wielki dzień w historii naszego klubu. Do drużyny dołączą najlepszy zawodnik na świecie i oglądać go przy Al. Zygmuntowskich będzie dużą gratką. Nie umniejszając nic legendzie Motoru - Hansowi Nielsenowi, w mojej ocenie ściągnięcie Bartka przebija angaż profesora z Oksfordu. Czyli poniekąd potwierdza pan opinię prezesa Kępy. On też stwierdził, że transfer Zmarzlika przyćmiewa sprowadzenie wielkiego Hansa. - Należy pamiętać, że to były zupełnie inne czasy. Różnica pomiędzy rodzimymi zawodnikami, a obcokrajowcami była gigantyczna. Nielsen i zagraniczna spółka mieli w latach 90 potężną przewagę technologiczną oraz sprzętową. Dla nas to był nieosiągalny świat. Teraz te proporcje zatarły się, zawodnicy biorą silniki z podobnych półek, mają dostęp do tych samych tunerów. Obecnie, to Polacy nadają ton w tym wyścigu zbrojeń. Ryszard Kowalski przygotowuje najlepsze silniki na świecie. - Bartek nie jest takim dominatorem, jakim był Hans. Duńczyk bił wtedy wszystkich na głowę, bo dysponował kosmicznym warsztatem, ale Zmarzlik w swojej epoce jest zawodnikiem doskonałym. Przy podobnych parametrach sprzętowych wychodzi jego kunszt. Jazdą wychowanka Stali Gorzów można się upajać, zachwycać w nieskończoność. Kuba Kępa długo wiercił Zmarzlikowi dziurę w brzuchu zanim ten zdecydował się na przenosiny do Lublina. - Chwilę mu zeszło. A pan kiedy dowiedział się, że jest klepnięty w Motorze? - Dość wcześnie, ale pozwoli pan, że nie będę wchodził w szczegóły. Pewnych rzeczy nie porusza się na forum publicznym. Nie bez kozery zwykło się mawiać, że pieniądze i transfery lubią ciszę (śmiech) W waszym zespole doszło do trzech roszad. Jack Holder, Fredrik Lindgren i Zmarzlik zastąpili Michelsena, Drabika i z oczywistych względów Grigorija Łagutę. Podziela pan zdanie prezesa, że siła rażenia mistrza Polski nie ucierpiała? - Skład nie będzie słabszy, powiedziałbym, że na papierze potencjał jest porównywalny. Trzeba jednak mieć na uwadze, że rywale nie spali, też poczynili solidne wzmocnienia. Ubodło pana odejście Michelsena? Pełnił funkcję kapitana, spędził w Lubinie owocne cztery lata. - Szkoda, ponieważ tracimy znakomitego zawodnika. Tylko, że jak się siedzi w żużlu tyle lat, musisz być gotowym na to, iż zmiana barw klubowych, to element tej gry. Obowiązuje wolny rynek, nikogo siłą nie przykujemy kajdankami do kaloryfera i nie zagrozimy, że jeśli nie przedłuży kontraktu, to trafi na czarną listę. Próbował pan przekonać prezesa Kępę, żeby jeszcze podjął mediację z Duńczykiem i nakłonił go do zmiany frontu? - Ja nie z tych, co wściubiają nos w nieswoją działkę i chodzą na pielgrzymki do szefów. Mnie sprawy transferowe nie zajmują. Głównym powodem, dla którego rozstaliście się z Maksymem Drabikiem był fakt, że w parkingu był bardzo zamknięty i nie integrował się z drużyną? - Maksym, to indywidualista, introwertyk. Miał swój świat, chodził własnymi ścieżkami i zazwyczaj stał na uboczu. Nawet kiedy wychodziliśmy wspólnie, całą grupą podziękować kibicom za doping on trzymał się z daleka. Proszę mnie dobrze zrozumieć, do zawodnika Drabika nie mam większych obiekcji. Zwycięskiego zestawu ponoć się nie zmienia, czy to oznacza, że w sztabie szkoleniowym Motoru nie dojdzie do przetasowań? Panu się jeszcze chce? - Z tego typu pytaniami, zawsze odsyłam do klubu, ale po takim pełnym radości sezonie grzechem byłoby zejść ze sceny i zrezygnować. Ja jestem otwarty na dalszą pomoc, nie czuję abym się wypalił. Ciężej bronić niż atakować? - Sięgnięcie po "majstra" było strasznie trudne, ale obrona złota będzie dwa razy trudniejsza. Tutaj zawsze rządzi reguła lej mistrza. Betard Sparta już z Artiomem Łagutą na pokładzie i na dodatek jako krajowym seniorem ruszy podwójnie podrażniona odebrać to, co na waszą rzecz straciła. - Sparta będzie najeżona, ale jak się walczy o najważniejsze trofea, nie ma co patrzeć na przeciwników. Nasza robota będzie najważniejsza.