Dariusz Ostafiński, Interia: Rosjanie wracają. Na razie ci z polskim paszportem. Ma pan z tym problem? Tobiasz Musielak, czołowy żużlowiec eWinner 1. Ligi: Prywatnie ich lubię i bardzo bym chciał, żeby oni jeździli, ale tak samo chciałbym, żeby nie było tego, co mamy za wschodnią granicą. Jak mówimy o powrocie Rosjan do ligi, to mam wrażenie, że pewne rzeczy komuś uciekły. Czyli dopóki mamy wojnę, to nie powinniśmy się zgadzać na ich powrót? - Ja wiem, że oni są normalni, że z Putinem i tym szaleństwem nie mają nic wspólnego, ale tak, jak pan powiedział: mamy wojnę i trudno mi się o tym rozmawia. Ja tylko proszę pana o odpowiedź: powinni wrócić, czy nie? - Ja jestem tylko zawodnikiem i moje zdanie niewiele zmieni. Powiem, że jak spotkamy się pod taśmą, to będzie dziwnie, ale nic złego się nie stanie. Nie wiem natomiast, jak to wszystko potraktują kibice. Boję się czegoś w rodzaju samosądów. Poza wszystkim są rzeczy ważniejsze niż sport. Rozumiem, że ciężko się panu o tym rozmawia, że nie chce pan być źle odebrany. Zmieńmy w takim razie temat. Chciałbym się dowiedzieć, czy pan się boi Ekstraligi? - Nie, a dlaczego? Bo nie poczekał pan z decyzją o kontrakcie na sezon 2023 do drugiego finałowego meczu z Cellfast Wilkami. Już mógł pan z nimi być w Ekstralidze. - Ta sprawa nie była decydującym czynnikiem. Wilki chciały, żebym został. A pan chciał zmienić klub na taki, żeby być bliżej do domu i nie dojeżdżać na drugi koniec Polski? - Nie, absolutnie nie. Odległość do miejsca pracy ma oczywiście znaczenie, człowiek na ten aspekt patrzy, ale to jest taka mniej ważna sprawa. Zresztą droga do Krosna nie była aż tak męcząca. Autostrady w Polsce nie są taki złe. Zapytałem o odległość, bo wiele się mówi o tym, że zawodnicy mają problem z klubami ze wschodu. Ten problem może być jeszcze większy, bo na wschodzie są już dwa poważne ośrodki, a rośnie trzeci. - I bardzo się z tego cieszę, że ściana wschodnia się wzmacnia. Im więcej zespołów, tym lepiej. Rynek pracy będzie większy. Ma pan 29 lat. Co sportowiec w pana wieku może zrobić, by stać się lepszym zawodnikiem? Takim na Ekstraligę? Bo pan tam kiedyś był i wypadł. - A chcę wrócić. I ten przyszły sezon będzie pod tym kątem ważny. Poczyniłem kilka zmian. One mają charakter kosmetyczny, ale zrobiłem je po to, bo teraz jest dobry moment, żeby zaatakować Ekstraligę. Z klubem, w którym będzie pan jeździł? A może za rok będzie chciał do Ekstraligi bez względu na to, jak skończy pana przyszły pracodawca? - Przede wszystkim chciałbym awansować do Ekstraligi z klubem, w którym będę jeździł. Taki jest plan. Ja nie chcę być takim zawodnikiem, co wpada na chwilę i odchodzi, jak coś nie wyjdzie. To ja wracam z pytaniem, co taki zawodnik jak pan może zrobić, zmienić, żeby inni powiedzieli: Musielak to zawodnik ekstraligowy. Teraz tak nie mówią. - Trzeba pomyśleć nad tunerami. Trzeba to poukładać tak, żeby to miało ręce i nogi. Druga sprawa to odpowiednio skonstruowany team. Kolejna to dobór lig zagranicznych pod kątem torów. W Anglii mam kontrakt w Sheffield, gdzie tor sprzyja walce, bo nie jest typowo angielski. To może być dobre dla mojego rozwoju. A to jest tak, że te wnioski przyszły teraz, z wiekiem? - Nie. Wcześniej też miałem pewne rzeczy poukładane. Przychodzi jednak taki moment, w którym dostrzegamy, że z tego co jest, nie da się więcej wykrzesać i trzeba zmian. To jest taki krok, który trzeba zrobić. Nie można się go bać. A co do tego gadania o tym, czy jestem ekstraligowy, czy nie, to powiem wprost: nie jestem. Nie mogę tak siebie nazwać, bo od pewnego czasu startuję w pierwszej lidze. Jestem jednak ambitnym człowiekiem, wiem, na co mnie stać. Rozumiem, że na Ekstraligę też pana stać? - Tak. I robię to dla siebie, bo ja nie chcę nikogo przekonywać. Ja po prostu chcę robić swoje. Mam cel w głowie i do niego zmierzam. To nie jest plan na jeden rok, ale na kilka lat. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Nie chcę mówić za wiele, by nie zapeszać. Zresztą nie ma co rozmawiać o szczegółach planu, bo pewne rzeczy mogą się zmienić. Czasami dobre pomysły wpadają spontanicznie i nie można przechodzić obok nich obojętnie. Natomiast najważniejsze, żeby to wszystko brać małą łyżeczką, ze spokojem. Mówią, że pan jest startowcem. - Słyszałem. Jednak w tym roku te moje starty nie były wystrzałowe, nie wyróżniały mnie. I tu jest pole do poprawy. No i nie uważam, że jestem tylko startowcem, bo jak mam dobry motocykl, to na dystansie też potrafię zawalczyć. Jak wyglądają pana statystyki wyprzedzeń z ostatniego sezonu? - Nie znam ich. Jednak, jak oglądam swoje mecze, żeby wiedzieć, co poprawić, to widzę, że na dystansie też miewałem swoje dobre chwile. Natomiast nie mam zapisków dotyczących wyprzedzeń. Mam tylko takie dotyczące ustawień sprzętu na dany tor. Piszę, jaki był, jaka była pogoda i jak spisywał się silnik. Podobno żużlowiec, żeby być skutecznym, to musi być wariatem. Pan nim jest? - Nie jestem. Te czasy, gdzie wjeżdżałem w te najmniejsze luki, a potem lądowałem na SOR-ze, już się skończyły. Ja się tego gipsu trochę nanosiłem. Nie chodzi jednak o to, że już nie ma we mnie brawury. Z czasem człowiek bardziej panuje nad motocyklem. Zresztą, jak mam być szczery, to wolę nie być wariatem, byle nikomu krzywdy nie zrobić. Tak jak powiedziałem i bez tego wariactwa kilka ciekawych wyścigów w tym roku zaliczyłem. Można zobaczyć. Pan ma szkołę latania? Ostatnio mignęła nam reklama: lataj z Musielakiem. - To mój daleki kuzyn ma taką szkołę. Ma taki lekki samolot ze skrzydłem tak osadzonym, że pasażerowie mają dobry widok. Latałem z Maciejem, polecam, jak ktoś jest z Leszna lub okolic.’ Jednak stadnina koni to już pana? - Z żoną prowadzimy. Ona jest instruktorem jazdy konnej. Uczy dzieci. Mamy też pensjonat dla koni, z hodowlą też ruszamy. Jednak to ostatnie to tak na spokojnie, bo dużo dzieciaków się uczy, więc czasu czasem brak. Pan ma swojego konia? - Mam. W sumie mamy pięć koni. Trzy do rekreacji, jeden sportowy do skoków, który jest od żony. No i jest mój Harmin. Żona na nim jeździ. Na razie. Przyznacie jednak, że imię ma ładne. Mnie się podoba. Nam też. - Jakby miał na imię Kuba, to byłoby śmieszne, a Harmin brzmi tak elegancko. U koni jest tak, że jak klacz ma imię na literkę d, to imiona dzieci też muszą być na d. My mamy konia Dante Alighieri. On jest po Dejanirze. Ta stadnina to miła odskocznia, która daje dużo frajdy. Czytaj także: Ogłosili kontrakt. O jednym tylko zapomnieli