"Daliśmy Rosjanom palec, teraz wezmę całą rękę" Kamil Hynek, INTERIA: Większość kibiców nie zostawia suchej nitki na osobach, które stoją za nominacją do Szczakieli, czyli najważniejszych nagród żużlowych w Polsce - Emila Sajfutdinowa oraz Artioma Łaguty, a więc zawodników z rosyjskim rodowodem. Adam Jaźwiecki, nestor polskiego dziennikarstwa, felietonista, autor książki "Nie tylko w lewo": Wcale się nie dziwię, że reakcja fanów jest negatywna. To duża kontrowersja i faux-pas. Mamy świeżo w pamięci, jak Rosjanie zaciekle walczyli o prawo do startów w naszej lidze pod polską flagą. Wręcz płakali i wynajmowali prawników, żeby Ci odpowiednimi paragrafami próbowali zmiękczyć nasze władze. Nikt nie jest głupi, doskonale wiemy, po co im było nasze obywatelstwo, w jakim celu te paszporty były zdobywane i załatwiane. Tylko, że ten temat już tyle razy był podnoszony, że szkoda się strzępić. Miejmy tylko ciągle świadomość, to nie miłość do naszej ojczyzny przesłoniła oczy Artiomowi i Emilowi, a własny interes, możliwość zarobkowania i prowadzenia tutaj biznesu. Dla Rosjan już samo dopuszczenie do startu w lidze powinno być wystarczającą nagrodą? - Umieszczenie Rosjan na listach w kategorii Najlepszego Polskiego Zawodnika jest nietaktowne. Gdyby Łaguta i Sajfutdinow mieli grosz honoru, podziękowaliby za nominacje i ustąpili miejsca dwóm Polakom, takim z krwi i kości. Wielu zawodników z niesmakiem przyjęło powrót Rosjan, ale nie mogą się wychylać, żeby nie dostać po uszach. Ja sobie nie wyobrażam sytuacji, w której Emil lub Artiom stają na scenie i odbierają Szczakiele. To jak z tym graniem im Mazurka Dąbrowskiego na podium Grand Prix. Łaguta i Sajfutdinow nie nominowali się sami. Czy pana zdaniem organizatorzy powinni wykazać się zdrowym rozsądkiem i w ogóle ich nie zapraszać do udziału w plebiscycie? - Oczywiście. Skoro trochę z przymusu, bo nikomu się to nie podobało, daliśmy im jednak ten palec, to nie nadstawiajmy całej ręki, bo oni ją wezmą i pójdą bez skrupułów jeszcze dalej. Rosjanie powinni być nam wdzięczni, że jeżdżą w lidze polskiej, ale oni już przebąkują coś o powrocie do Grand Prix i jestem święcie przekonany, że to mocne lobby trwa od dawna. Wojna też trwa. - W obliczu nikczemnego ataku Rosjan na Ukrainę trzeba zachować umiar. Rosjanie już i tak mają wystarczające korzyści z występów w kraju nad Wisłą. Ja Emila naprawdę lubię, uważam go za genialnego zawodnika, w półfinale play-off w Toruniu pokazał wspaniały żużel, dyscyplina potrzebuje takich kozaków, ale gloryfikowanie putinowskiej inwazji nie zasługuje na galę i obracanie się w takim zacnym towarzystwie. Zaliczenie go i kolegi Artioma do grona Polaków jest fatalnym posunięciem nawet ze względów czysto moralnych. Podkreślam, doceniam umiejętności obu byłych medalistów mistrzostw świata, ale w tym przypadku musiało pójść twarde weto. Z każdej strony. Od biedy można było zakwalifikować Rosjan do kategorii Najlepszy Zawodnik Zagraniczny. - No i to byłby niegłupi pomysł. Ludzie by to przełknęli i wyszedłby z tego mały manifest. Tolerujemy twoją "polskość", z bólem serca, ale respektujemy regulację, którą się podpierasz, lecz dla nas i tak jesteś obcokrajowcem. Gala PGE Ekstraligi za miesiąc. To im należą się Szczakiele 2023 Chociaż nazwiska Sajfutdinowa i Łaguty widnieją w kategorii Najlepszy Zawodnik Krajowy, to zgarnięcie statuetki im nie grozi. Zwycięstwo innego żużlowca niż Bartosza Zmarzlika byłoby skandalem. - Dlatego ten temat przycichnie i nie będzie na dłuższą metę wałkowany. Tak odbiegając od meritum, mnie razi jeszcze coś innego. Zamieniam się w słuch. - Od początku nie byłem entuzjastą nazywania żużlowych nagród Szczakielami. Nie można ulegać personifikacji. Raz, że dla ogółu ciężko to nawet wymówić, a dwa chyba zbyt pochopnie podjęto uchwałę, żeby statuetki nosiły imię pierwszego złotego medalisty indywidualnych mistrzostw świata. Rozumiem jednak organizatorów. Chcieli oddać pokłon Szczakielowi, który przetarł szlaki Gollobowi i Zmarzlikowi i nikt nie odbierze mu już palmy pierwszeństwa. Nawiasem mówiąc dziś przypada pięćdziesiąta rocznica złotego medalu Jurka zdobytego w słynnym Kotle Czarownic na stadionie w Chorzowie. Wiadomo, że teraz nic już nie zmienimy, ale ma pan jakiś pomysł innej terminologii? - Żużlowe złoto i rok i wygrawerowanie roku, w którym odbywa się uroczysta gala podsumowująca sezon. To luźna propozycja. Chodzi o to, żeby nie wiązać się żadnym nazwiskiem. Jurek zapisał się na kartach historii, ale nie był jakimś wybitnym zawodnikiem. Gala PGE Ekstraligi już za miesiąc. Gdyby od pana miało zależeć komu wręczyć Szczakiele, kogo by pan wyróżnił? - Zmarzlik jest poza konkurencją. Za chwilę przyklepie czwarty tytuł IMŚ więc zawodnika krajowego mamy załatwionego. Wszyscy się stroszą, że walka o Objawienie Sezonu rozegra się między Zengotą, a Fajferem. Dla mnie objawieniem sezonu jest Bartek Kowalski. To talent czystej wody. Fajnie się go ogląda, jego jazda jest dojrzała i miła dla oka. Nie ma kompleksów, pełna "pompa" i do przodu. To w pana prywatnym rankingu Kowalski zrobił miejsce na Juniorze Mateuszowi Cierniakowi. - Tak, nie zatrzymywałem się przy przyszłym dwukrotnym mistrzem świata juniorów, bo oczywistościach się za długo nie dyskutuje. Dylemat mam z trenerem. Mimo pechowego sezonu, rozbitego zespołu, warto by było wyróżnić Stanisława Chomskiego z Gorzowa. Wycisnął Stal jak cytrynę. Wysoko oceniam też robotę, stojącego nieco w cieniu, nie pchającego się na afisz Maćka Kuciapę z Motoru Lublin. Ale to wyłącznie moje luźne typy, los jest teraz w rękach kibiców, choć jakaś kapituła w tego typu plebiscytach powinna sprawować pieczę i pełnić funkcję kontrolną. Tak mi podpowiada doświadczenie, że właściciele dużych konkursów muszą czuwać nad ich sprawiedliwością. Został jeszcze żużlowiec zagraniczny. - Wybrałbym z trójki Vaculik, Madsen, Bewley. Słowaka cechuje solidność, nie zawodzi, Madsen jest bardziej charyzmatyczny, a Brytyjczyk przebojowy. To może być jedna z najbardziej wyrównanych kategorii, ciężko zdecydować się na jednego, chyba losowałbym zapałki. Czy do stałych kategorii dorzuciłby pan kolejne? Mnie np. brakuje czegoś w rodzaju "Dętki sezonu", regularnie przyznawano na balach Tygodnika Żużlowego. Przecież nie chodzi tylko o to, żeby się nawzajem głaskać. Oscary też mają swoje Złoty Maliny. - Pechowiec sezonu to na pewno. Taki Anders Thomsen łapie kontuzje w kluczowej fazie rozgrywek drugi rok z rzędu, a potem idzie w zapomnienie. Znika nam na pół roku z radaru, uświadamiamy sobie, że przecież jest ktoś taki, dopiero gdy stopnieje śnieg. Zastanowiłbym się nad nagrodą fair-play. Coraz rzadziej dostrzegamy postawy ludzkie, koleżeńskie. W dzisiejszym świecie przechodzą one bez echa.