Do wypadku zawodnika doszło podczas zwykłego treningu. Jadąc za plecami Kacpra Łobodzińskiego Mateusz Jabłoński zahaczył o tylne koło rywala, co poskutkowało zmianą kierunku jazdy i popędzeniem prosto w bandę. Uderzył z dużym impetem, ale najgorsze było nie samo uderzenie, tylko dodatkowe spotkanie jego głowy z motocyklem. - Złamanie podstawy czaszki, źrenice nieruchome i niereagujące, ogromny obrzęk mózgu, krwotok. Ktoś kto siedzi w żużlu wie jakie są podstawowe reakcje organizmu, wie jak takie wypadki się kończą. Do tego ratownicy, którzy mówili, iż chociaż jest ileś tam stopni znieczulenia ludzkiego organizmu, to Mateusza nie musieli w ogóle znieczulać. Miał szósty stopień wyłączenia organizmu. Rurkę do intubacji wsadzili mu bez znieczulenia. Wszystkie te oznaki wskazywały na to, że jest bardzo źle - mówił ojciec młodzieżowca, Mirosław Jabłoński, w programie "Trzeci wiraż". Stan zawodnika był naprawdę bardzo zły. Prawdopodobieństwo, że nie przeżyje tego wypadku, było duże. - Dawali nam marne szanse, że przeżyje. (...) Trzeba to otwarcie powiedzieć, od ucha do ucha miał głowę "złamaną" w pół. Jak to pani doktor określiła "miał kaszankę w głowie". Na ten moment wszystko jest jednak w jak najlepszym porządku. Jeszcze potrzebuje troszkę czasu, żeby nikt nie widział, że coś mu w ogóle było. Już gra jednak w hokeja na lodzie, jeździ na rowerze, chodzi na siłownię. Funkcjonuje jak normalny nastolatek. Wiadomo, że po takich wypadkach ludzie często gęsto nie dochodzą do pełnej sprawności, a on już robi rzeczy, których nie robił nawet przed wypadkiem - mówił w marcu tego roku Mirosław Jabłoński, w programie "Trzeci wiraż". Jabłoński chciał wrócić na tor i dopiął swego Mateusz Jabłoński miał w momencie wypadku 15 lat. Choć cudem przeżył wypadek w Toruniu, nie zabiło to jego miłości do żużla, od razu wiedział, że będzie chciał wrócić do uprawiania ukochanej dyscypliny, pomimo sprzeciwu rodziców. - Mateusz ma obecnie 16 lat i jako rodzice jesteśmy przeciwni temu. Jeśli ktoś ma jednak dzieci i wie jaką pasją, miłością coś darzą, to wie jak trudno jest tego zabronić. Ja osobiście nie umiem - mówił Mirosław Jabłoński, ojciec zawodnika. - Jego wypadek nauczył nas niestety, że życie jest bardzo kruche. Nie wiem więc czy jest sens by zabraniać czegokolwiek dzieciom, bo życie jest po to, by brać z niego całymi garściami, a Mateusz żużel kocha. Tak naprawdę co z tego, żebyśmy mu zabronili, jeżeli za dwa lata sam, jako dorosły, decydujący o sobie człowiek i tak powiedziałby, że chce do żużla wrócić. Tylko zmarnowalibyśmy mu dwa lata życia. Ja sobie tego nie wyobrażam, bo każdy kto zna Mateusza, wie czym jest dla niego ten sport. On nie wyobraża sobie życia poza żużlem - przyznał Jabłoński senior. Jak chłopak sobie postanowił, tak zrobił. Dokładnie 354 dni po wypadku, Mateusz Jabłoński wrócił na motocykl żużlowy. Młody zawodnik pierwsze jazdy odbył w Pile. Zważywszy na stan, w jakim zawodnik znajdował się po wypadku, to niesamowite, że w tak krótkim czasie zdołał powrócić do pełni sprawności i wsiąść ponownie na motocykl żużlowy. Wideo z treningu dostępne jest TUTAJ. Czytaj także: Zmarzlik ma mistrzostwo na wyciągnięcie ręki! Zawodnicy piszą skargi. Klub nie płaci? Dla nich ten przepis to furtka do wielkich pieniędzy