Dariusz Ostafiński, Interia: Kiedy pan wyszedł ze szpitala? Dariusz Sajdak, mechaników żużlowych mistrzów: W czwartek. Jestem na zwolnieniu. Jak długo to potrwa? - Ciężko określić. Jestem na etapie organizowania dalszego leczenia. Przychodnie, szpitale, te sprawy. Chciałbym wrócić szybko. Dla mnie szybko, to miesiąc, ale to może być nawet rok przerwy od fizycznej pracy. Sajdak: Moje serce normalnie zwariowało Co się właściwie stało? - Serce. To zaatakowało mnie, jak byłem z moim zawodnikiem na treningach w Gorican na Chorwacji. Potrzebna była pomoc medyczna. Badałem się regularnie, więc myślałem, że jestem zdrowy. Nie był pan? Byłem przekonany, że jestem. Regularnie wykonuję badania krwi. Sądziłem, że to przez wiek, przez intensywność pracy, przez złe odżywianie. Wiadomo jak to jest w sezonie. Nieważne co, ważne, że ciepłe i łyżką da się to zjeść. Tak się odżywiają mechanicy żużlowi. Rozumiem, że w Gorican już nie wystarczyło, że pan usiadł i odpoczął? - Nie. Po treningu musiałem pojechać do szpitala. Słabo się czułem. Miałem zawroty głowy i bardzo wysokie tętno. Nie zmierzyłem tego, ale czułem je, jak kładłem rękę na klatce. Moje serce normalnie zwariowało. Teraz już wiem, że mam arytmię. Poczytał pan już wszystko o swojej chorobie? - Nie należę do tych, co czytają. Jak po powrocie z Chorwacji byłem na koronarografii, to też wcześniej nie chciałem niczego wiedzieć. Dla mnie tak jest lepiej. W trakcie samego badania musiałem podpisać papiery i tam co nieco się dowiedziałem, ale to dlatego, że musiałem. Mechanik szczerze o swojej chorobie: Serce, to nie jest złamana kość I co? - To nie są żarty, to jest poważna sprawa. To nie jest złamana kość. Po tym wszystkim wróci pan jeszcze do szalonego życia w żużlu, do tej zwariowanej pracy? - Myślę, że mogę do tego wrócić, ale to dopiero po zabiegu, który mnie czeka. Nie wykluczam też jednak, że będę szukał czegoś spokojniejszego. W moim wieku to nie byłoby nic dziwnego. A ile pan ma lat? - Prawie pięćdziesiąt. Nie czuję się staro, ale to już nie jest to. Ciężko byłoby zostawić żużel? - Ciężko, bo ja w tym byłem przez całe życie. Z zamiłowania i pasji? - Tylko, bo inaczej się nie da. W żużlu wszyscy tak mają. Są z pasji. Ta pasja doprowadziła do choroby? - Nie zrzucałbym tego na żużel. Raczej uwarunkowania genetyczne, a żużel tylko dołożył małą cegiełkę. Wspomniał pan o zabiegu. - Muszę poddać się zabiegowi medycznemu. Nie wiem jeszcze dokładnie co to, bo nie czytałem, ale każdy zabieg na sercu jest poważny i wiąże się z ryzykiem. Właśnie szukam miejsca na taki zabieg. W szpitalu w Gnieźnie mają termin za rok, a ja chciałbym szybciej, bo wtedy szybciej wrócę do pracy. Miał pomóc następcy Zmarzlika Teraz był pan mechanikiem u Oskara Fajfera. - W październiku podpisaliśmy umowę, a w listopadzie nasza współpraca się zaczęła. Zdążyliśmy zrobić wszystko, co należy zrobić przed wyjazdem na tor. Za nami wiele rozmów w warsztacie i snucie planów. Oskar zbudował siłę mentalną, a teraz będzie wdrażał pomysły i testował sprzęt. Bez pana? - Tak, bo jestem na zwolnieniu. Wiązał ze mną nadzieję, ale w obecnej sytuacji jest, jak jest. Oferowałem, że mogę pomóc w miarę możliwości jak również służyć swoją wiedzą i doświadczeniem, ale Oskar bynajmniej na chwilę obecną nie jest zainteresowany taką formą współpracy. Nasz kontrakt jeszcze nie jest rozwiązany, ale to raczej nieuniknione. Ma pan żal? - Nie. To jego decyzja. Każdy robi tak, jak uważa, że będzie dla niego najlepiej i trudno się o to obrażać, czy mieć pretensje. Ja powiedziałem swoje. Zaproponowałem pomniejszenie pensji o kwotę, jaka będzie potrzebna na drugiego mechanika i tyle. Nie wiem, może jeszcze Oskar się zastanowi i rozważy ofertę, ale jeśli nie, to ja problemu z tym nie mam. Trener Stali Gorzów Stanisław Chomski mówi, że Fajfera stać na 7 punktów w meczu. - Stać. On jest doświadczonym zawodnikiem i ma wszystko, żeby się w Ekstralidze utrzymać. To nie jest tak, że bez Sajdaka on będzie miał większy problem. Z zawodnikami jest tak, że wolą samemu do wszystkiego dochodzić. Nie korzystają z doświadczeń innych. Może powinni, bo jak rok temu Rafał Lewicki poszedł pomóc Kacprowi Worynie, to od razu dało się zauważyć, że jest lepiej. Rafał dał ten impuls. Sajdak o Zmarzliku. Te słowa dają do myślenia Przyznam, że trochę mnie pan zaskoczył. Zawodnicy nie lubią rad innych, bardziej doświadczonych? - To taki sport, gdzie każdy jest samoukiem. Z drugiej strony, jak wracam pamięcią wstecz, do współpracy z wielkimi mistrzami Jasonem Crumpem i Tonym Rickardssonem, to pamiętam, że oni mieli świadomość, ile znaczy dobry mechanik. U nich team się nie zmieniał. Było zaufanie, pielęgnowali to, co mają. Rozumiem, że teraz różnie z tym bywa. Natomiast, tak uważam, wszystko poukładane ma Zmarzlik. - On mi przypomina Tony’ego, który wyznaczał trendy. Bartek robi tak samo. Ma swoją drogą, podąża nią i pokazuje innym, że warto iść jego śladem. Sajdak nie owija w bawełnę: Robimy za miskę ryżu Zimą wielu mechaników uciekło z żużla. - Uciekło, bo to trudna praca i ciężka. Po iluś tam latach każdy może mieć dosyć. Słabo płacą? - Można zarobić dobre pieniądze, ale kosztem wielu przepracowanych godzin. No właśnie, bo jakbyśmy podzielili miesięczny zarobek przez 400, czy nawet 500 godzin, to już ta pensja taka rewelacyjna nie jest. Poza tym co z tego, że nawet ta wypłata fajna, jak człowiek życia nie ma. Sezon trwa tylko pół roku, ale trzy, cztery miesiące są naprawdę intensywne, jesteśmy w ogniu. Słyszę kolegów, którzy poszli do innych wyścigów, jakie oni tam mają obowiązki, to dochodzę do wniosku, że my jesteśmy w czarnej dziurze, że robimy za miskę ryżu. Trochę znam specyfikę pracy mechanika i powiem, że szału nie ma. - Tak, bo to nie tylko treningi i zawody. Żużlowiec kończy mecz, kąpie się i do domu, albo na lotnisko, a my do busa i patrzymy na nawigację, bo za chwilę musimy pokonać tysiąc kilometrów, żeby dojechać na następne zawody. Cała noc bez spania, a jak dojedziemy, to trzeba przygotować motocykle i tak w kółko. To nie jest łatwy chleb. Komfort byłby większy, jakby teamy zawodników liczyły więcej osób. - Kiedyś to była jedna, a teraz są dwie osoby, a musiałyby być trzy, albo i cztery z kierowcą wszystko zależy od ilości imprez w tygodniu i kilometrów do przejechania. Pewne jest jedno, gdybyśmy mieli tachografy i ktoś by na nie spojrzał, to szybko dostalibyśmy bana. W naszej robocie wszystko jest na limicie. Przyznam, że względny spokój miałem, jak byłem z Grigorijem Łagutą. Byłem sam, ale on miał tylko starty w Motorze Lublin, więc można to było ogarnąć. Rozstania z Łagutą nie żałuje Z Łagutą rozstał się pan po jego kontrowersyjnych wypowiedziach na temat wojny w Ukrainie. Macie ze sobą kontakt? - Żadnego. I nie żałuje pan, że go zostawił? - Nie żałuję, ale proszę mnie za język nie ciągnąć. Moje stanowisko się nie zmieniło. Komu pan będzie kibicował w tym sezonie? - Tym, których lubię. Dominikowi Kuberze. Bardzo go lubię. Podoba mi się, jak prowadzi karierę. Podoba mi się, sposób jego jazdy. Technika. Drugi Zmarzlik? - Nie lubię takich określeń. To tak, jakby porównywać Rickardssona do Crumpa. To były dwie różne osobowości. Dominik też jest inny niż Bartosz. Ma jednak wszystko, żeby wywrzeć presję na Zmarzliku. Pamiętam, że jak pracowałem z Adrianem Gałą, to jeździliśmy na zawody młodzieżowe i Dominik już wtedy przyciągał uwagę. Mały, okrągły, ale chciał się ścigać. Ze startu może dobrze nie wyjeżdżał, ale na dystansie pola nie oddawał.