Od prawie pięciu dekad najsłynniejszym meczem na wodzie w dziejach Polski pozostaje ten z mistrzostw świata w 1974 przeciwko reprezentacji RFN. "Orły" Kazimierza Górskiego przegrały we Frankfurcie 0:1, ale kibice biało-czerwonych, pomimo ulewnie padającego deszczu i tak mieli swój moment chwały na niemieckiej ziemi. Piątego maja minęły dokładnie dwadzieścia dwa lata od zwycięstwa Tomasza Golloba w jedynym jak do tej pory turnieju Grand Prix rozgrywanym w Berlinie. Turnieju, do którego pełen dramaturgii scenariusz napisała fatalna aura. To było pierwsze ściganie na sztucznym torze Zawody w stolicy naszych zachodnich sąsiadów miały wymiar historyczny, ponieważ inaugurowały cykl zmagań o indywidualne mistrzostwo świata w 2001 roku i może przede wszystkim przetarły szlaki dla tzw. torów czasowych lub jak kto woli sztucznych. Zawiadująca cyklem od zaledwie roku angielska firma BSI chciała sukcesywnie poszerzać mapę Grand Prix, zwiększać liczbę turniejów i przenosić ją z kameralnych stadionów na wielkie areny, które do tej pory nie kojarzyły się z żużlem. Tak zrodził się ambitny, ale i szatański pomysł, aby budować "jednodniówki". Tor w Berlinie powstał w zaledwie dwa tygodnie. Na warstwie tartanowego podłoża lekkoatletyczno-piłkarskiego obiektu noszącego imię Friedricha Ludwiga Jahna ułożono kilka desek i na nich usypano nawierzchnię. Lało jak z cebra, a zawodnicy walczyli o uniknięcie błotnej kąpieli Później do kalendarza wchodziły kolejne duże europejskie aglomeracje. Jeszcze w tym samym sezonie cykl zawitał do Cardiff i Sztokholmu. Polska grupa Manchester śpiewała siedem lat później, że Berlin lubi deszcz, ale wtedy wszyscy go mieli po dziurki w nosie. Lało jak z cebra, a sam turniej rozpoczął z godzinnym opóźnieniem. Wcześniej tor przykryto folią. Warunki były anormalne. Turniej ruszył mimo, że na nawierzchnia zamieniła się w jedno wielkie bajoro. Zawodnicy mieli problemy ze złożeniem się w łukach, walczyli bardziej o przetrwanie, utrzymanie się na motocyklu i uniknięcie kąpieli błotnej niż skupiali się na gonieniu przeciwników. Sęk tym, że później każdy z nich był tak umazany, że wyglądał jakby właśnie wyszedł po dniówce z kopalni. Plech w boksie Gollob. Był jego uszami i oczami Dziś powiedzielibyśmy, że to była antyreklama żużla i trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Gdyby przenieść turniej w Berlinie w czasie, do teraźniejszości, na samą myśl o wystartowaniu tych zawodów, sędzia położyłby się ze śmiechu, a jury wysłałoby żartownisia do lekarza. Wygrana Golloba rodziła się w ogromnych bólach. Polakowi szło w Berlinie jak po grudzie. Siódmy żużlowiec poprzedniej kampanii o mały włos, a w ogóle nie awansowałoby do półfinału. Do jego boksu wkradła się nerwowość, po tym jak w jednym z motocykli wysiadł gaźnik. Nasz reprezentant używał w turnieju silników specjalnie przygotowanych przez nieżyjącego już, pochodzącego z okolic Rostocku tunera - Hansa Zierka. Bardzo cennych rad udzielał Gollobowi Zenon Plech, który na prośbę dyrektora cyklu - Ole Olsena przywiózł ze sobą do Berlina zegar odmierzający czas dwóch minut. "Super Zenon" był uchem naszego rodaka. Bez przerwy obserwował tor i informował Golloba co się na nim dzieje, jak się zmienia. To w Berlinie świat usłyszał o pewnym panu z Danii Za pełny nieoczekiwanych zwrotów akcji finał ze szczęśliwym... finałem Gollob mógł podziękować wirtuozowi ze Szwecji - Tony’emu Rickardssonowi. Szwed przyjechał do Niemiec z kontuzją dłoni. Zaraz po turnieju przeszedł operację. W Berlinie żużlowy świat głośniej usłyszał o pewnym młokosie z Danii, który już w debiucie w Grand Prix jako stały uczestnik mógł pogodzić faworytów wprowadzając wszystkich w niezłe osłupienie. 24-letni wówczas Nicki Pedersen wystrzelił ze startu i gnał wydawało się po pewny tryumf. W pogoń za jak się później okazało trzykrotnym mistrzem globu ruszył jeszcze bardziej utytułowany Rickardsson. Daleko, z tyłu stawki przed ciężką szprycą próbowali się chować Gollob i zastępujący kontuzjowanego Joe Screena - Henrik Gustafsson. Pedersen wziął mistrza Rickardssona "za fraki" Rickardssona nagle postawiło na wirażu. Szwed nieumyślnie staranował Pedersena. Duńczyk poskładał się z maszyną niczym stolik z Ikei, ale jak już wstał, ruszył wściekły z pięściami na starszego kolegę. Wziął nawet za "fraki" Szweda, ale ten tylko wzruszył ramionami, objął krewkiego chłopaka z Odense i ze stoickim spokojem wyjaśnił mu na czym polega prawdziwy speedway. Tak przedstawił się Pedersen przed milionami odbiorców. Była to jedna z pierwszych próbek napadu furii gościa, który później rzucał po parkingu czym popadnie, a mechanicy uciekali przed nim gdzie pieprz rośnie, żeby nie narazić się na gniew i krzyk pana Nickiego. Kibice zacierali ręce, że tor na chwilę zamieni się w ring bokserski, ale skończyło się na szybkim rozejmie, choć pod kaskiem Pedersena aż kipiało. Rickardsson zabrał Nickiemu debiutancką wygraną w cyklu i to jeszcze potęgowało tę złość. Gollob jechał, a Boniek na to patrzył Gollob dostał w prezencie drugie życie. W powtórce, na oczach kręcącego się po parku maszyn przyjaciela - Zbigniewa Bońka nie zmienił nawet motocykla. Zmienił za to diametralnie ustawienia w sprzęcie. Trafił w dziesiątkę. Nakrył Pedersena, a potem modlił się, żeby nic już się nie wydarzyło. Nickiego wyprzedził jeszcze Gustafsson. Rezerwowy "Henka" wyskoczył jak Filip z Konopi, zgarnął w Berlinie dwadzieścia punktów podczas gdy w pozostałych pięciu turniejach uciułał ich ledwie trzynaście. Pedersen też nie zbliżył się do sukcesu w stolicy Niemiec. Skończył cykl poza czołową dziesiątką. Gollob po kiepskim finiszu uratował brązowy medal, natomiast złoto sprzątnął Rickardsson, dla którego Niemcy były złymi miłego początkami. Szwed nieznacznie wyprzedził Jasona Crumpa. Australijczyk po fatalnym występie w Berlinie później nie zszedł już z "pudła".