Arkadiusz Adamczyk (Interia): Czym pan będzie się tak naprawdę zajmował? Tony Rickardsson (sześciokrotny indywidualny żużlowy mistrz świata): Wiele osób pewnie sądzi, że bardzo mi zależało na powrocie do żużla. To nie tak. Przez te 15 lat byłem bardzo szczęśliwy ze swojego prywatnego życia i wielu różnych innych ciekawych projektów. W projekcie Discovery spodobało mi się jednak to, że nie skupiają się tylko na zawodnikach obecnie startujących w Grand Prix, ale także na nowym pokoleniu. To jest to, co trapiło mnie przez ostatnie lata - co będzie z żużlem w przyszłości, czy pojawią się nowe gwiazdy? Wcześniej mogłem jednak tylko sobie ponarzekać, patrząc w lustro. Teraz zaś stoi za mną potężna globalna firma, która postawiła sobie to za cel. Dzięki temu czuję, że naprawdę mam szansę pomóc w przyciągnięciu 10-15-latków do tego sportu. Tym się będę zajmował. Moim zadaniem będzie chociażby opracowanie technicznej specyfikacji sprzętu, z którego ta młodzież będzie korzystała. Tak by był on niedrogi, dostępny dla wszystkich, by mogli rywalizować w wyrównanych warunkach i naprawdę wykazywali się swym talentem. To, że te młodzieżowe zawody będą częścią całego cyrku Grand Prix, też będzie niesamowitą sprawą dla tych dzieciaków. - Czy pana zdaniem jest szansa, że żużel stanie się kiedyś sportem globalnym? W przyszłorocznym kalendarzu Grand Prix jest tylko jedna lokalizacja poza Europą. - Myślę, że władze Discovery Sports Events mają takie ambicje. Właśnie dlatego podpisały z FIM długoletni (10-letni przyp. red.) kontrakt. Nie spodziewajmy się jednak, że ta ogromna ekspansja nastąpi nagle, że za dwa lata najlepsi żużlowcy świata będą się ścigali w Afryce. Oby, ale raczej nastawiam się, że będzie to długoletnia praca zawodników, promotorów, działaczy, federacji by powoli uczynić ten sport wielkim. Kto wie. Czasem mały sport może zrobić naprawdę ogromną karierę. - Nie ma co ukrywać, że żużel to dziś Polska i długo, długo nikt. Nawet w pańskiej ojczyźnie widać kryzys żużla. W PGE Ekstralidze jeździ tylko Fredrik Lindgren i następców nie widać. - W całej historii żużla mieliśmy tylko kilku indywidualnych mistrzów świata. Nigdy nie byliśmy jakąś żużlową potęgą. Świetnie zawodnicy się pojawiali, potem były lata słabsze, następnie znów ktoś błyszczał. Tak w koło. Kto wie gdzie będzie szwedzki żużel za 10 lat. Faktem jest, że Polska obecnie dominuje w żużlu, PGE Ekstraliga jest najlepsza, widowiska są fantastyczne. Kocham to, niesamowicie mi się to podoba. Inne kraje mogą tylko brać ją za wzór i próbować równać to tego poziomu. To jest jedyna droga dla rozwoju żużla w innych krajach. - Bartosz Zmarzlik czy Artiom Łaguta? Kto w tym roku będzie indywidualnym mistrzem świata? - Trudne pytanie. Myślę, że oceniłbym ich szanse 50 na 50. W klasyfikacji generalnej przed dwoma ostatnimi turniejami mamy praktycznie remis (Łaguta ma punkcik przewagi - przyp. red.), jeżdżą w całym sezonie też niezwykle wyrównanie. Mam takie przeczucie, że ten który z nich będzie liderem klasyfikacji generalnej dziś, ten nie zdobędzie jutro tytułu. Nie wytrzyma tego. Taki jest mój typ. - Zmarzlik staje przed szansą wygrania mistrzostw świata po raz trzeci z rzędu. W całej historii żużla dokonał tego tylko Mauger, a w erze Grand Prix ta sztuka nie udała się nikomu. Jak wielki byłby to wyczyn, gdyby mu się udało? - Niesamowity. Ja próbowałem dwa razy i mi się nie udało (Szwed wygrywał tylko podwójne tytuły w 1998 i 1999 roku oraz 2001 i 2002 - przyp. red.). A muszę przyznać, że naprawdę się starałem (śmiech). Robiłem dokładnie to samo, co w mistrzowskich sezonach. Nie zmieniałem nic w przygotowaniach, czułem się dobrze. Coś jednak nie zagrało. By zostać mistrzem świata naprawdę musi się zgrać niesamowicie dużo detali. - Nie żałuje pan, że nie spróbował pobić rekordu Ivana Maugera? - Nie. Rekordy nigdy nie były dla mnie najważniejsze. Myślę, że osiągnąłem w tym sporcie wszystko co chciałem, a przede wszystkim udało mi się zakończyć karierę w jednym kawałku. Co do rekordu, to liczę, że ktoś z obecnych zawodników kiedyś, za mojego życia, poprawi to osiągnięcie. Naprawdę marzę o tym by być wtedy na tyle sprawnym by pogratulować mu, gdy będzie stał wtedy na podium, uścisnąć mu dłoń. - Widzi pan w obecnej stawce kogoś kto mógłby tego dokonać? - Oczywiście. Na pewno dużą szasnę ma na to Bartosz Zmarzlik. Ma wszystko, by tego dokonać. Niesamowity talent, świetny sprzęt, jest wystarczająco młody. Oczywiście nie zrobi tego jutro, ale za parę lat może spokojnie mnie dogonić. - Wróćmy do historii. Zdobył pan sześć złotych medali. Który z tych sezonów był najlepszy? - Zdecydowanie ostatni. Wtedy tak naprawdę zdominowałem całą stawkę (Rickardsson wygrał sześć z dziewięciu turniejów - przyp. red.). - A gdyby z tych wszystkich Grand Prix mógłby pan wybrać jeden, najbardziej magiczny wyścig, który by to był? - Gdy patrzę tak sobie wstecz, a miałem sporo lat na refleksje to wydaje mi się, że był to finał w Cardiff w 2005 roku. To po tym niewiarygodnym biegu, gdy odbiłem się od bandy, tak naprawdę podjąłem decyzję, że pora odejść ze speedwaya. Wtedy uznałem, że osiągnąłem już wszystko to co chciałem. - Na początku wspomniał pan o ciekawych projektach realizowanych w ostatnich latach. Były to chociażby udziały w telewizyjnych programach: "Taniec z Gwiazdami" i "Top Gear". Który z nich był dla pana większym wyzwaniem? - Zdecydowanie "Taniec z Gwiazdami". Była to naprawdę ciężka fizyczna praca, trwająca aż 3,5 miesiąca. Po występach czułem się naprawdę wyczerpany i fizycznie i mentalnie (w szwedzkiej edycji show Rickardsson zajął 2. miejsce - przyp. red.). Top Gear to była zupełnie inna bajka - czysta zabawa.