Andrzej Lebiediew to bardzo ciekawy przypadek. Jeszcze kilka lat temu powszechnie uznawaliśmy go za najlepszego wychowanka w historii łotewskiego speedwaya. Jeszcze jako junior zdobywał sporo punktów dla pierwszoligowego Lokomotivu Daugavpils. Kiedy osiągnął wiek seniora, a jego dyspozycja nie tylko nie spadła, ale nawet wzrosła, w Dyneburgu zrozumiano, że miasteczko staje się dla niego ciasno. Ze względów formalnych Lokomotiv nie może wziąć udziału w rozgrywkach PGE Ekstraligi, a wtedy wszystkim jeszcze wydawało się, iż miejsce Lebiediewa jest właśnie w niej. Nawet jednak po podpisaniu kontraktu z Betard Spartą Wrocław nie opuścił ojczyzny. Nieopodal stadionu prowadzi wraz z rodziną restaurację "Yogi Bear", która słynie jako jedna z najsmaczniejszych w mieście. Lebiediew - za mocny na pierwszą ligę? Tak właśnie rozpoczęła się jego tułaczka. Najlepsza liga świata nie przyjęła go z otwartymi ramionami. W pierwszym sezonie spędzonym we Wrocławiu zdarzały mu się jeszcze co prawda pojedyncze lepsze mecze, ale rok 2018 zaczął już tak słabo, że działacze Sparty po pięciu spotkaniach zdecydowali się wypożyczyć go do pierwszoligowego ROW-u Rybnik. Tuż przed pandemią wrócił jeszcze do Lokomotivu, znów radził sobie świetnie i znów środowisko zaczęło mieć wrażenie, że jednak przydałby się w najlepszej lidze świata. W 2020 roku podpisał kontrakt z beniaminkiem z Rybnika, ale... Powiedzmy, że dostosował się poziomem sportowym do możliwości swojego zespołu. ROW poleciał z hukiem, a on sam zdobywał średnio zaledwie 1,4 punktu na bieg. Kolejne 2 lata spędzone w Krośnie idealnie wpisują się w cykliczną formę jego kariery - bardzo dobra forma na zapleczu, a teraz przenosiny do PGE Ekstraligi. Czy znów się od niej odbije? Z jego najbliższego otoczenia dochodzą do nas głosy, że nigdy jeszcze nie był tak zmotywowany. Co mu się dziwić? Wiosną skończy 29 lat, więc więcej okazji do wyjścia z "półamatorskiej ligi" może już nie dostać.