Kamil Hynek, Interia: Wraz ze zmianą promotora Grand Prix, do cyklu miała przyjść nowa jakość. Za nami dwa turnieje pod batutą Discovery i? Filip Sitera, były zawodnik i menedżer reprezentacji Czech: - I na pierwszy rzut oka wygląda to wszystko bardziej estetycznie, profesjonalnie. Po przejęciu praw przez Amerykanów zmieniło się też opakowanie, powiało świeżością. Pojawiło się parę nowinek wizualnych. Do lamusa odeszły plastrony, zawodnicy jeżdżą w specjalnie dedykowanych kewlarach. Wcześniej odczuwaliśmy też znużenie, ponieważ wiele rzeczy było już mocno przewidywalnych. Ale jak zadzwonisz do mnie po sobotnich zawodach na Markecie, to będę miał więcej wniosków i przemyśleń, bo wybieram się do Pragi. Ale szumnie zapowiadaną ekspansję na nowe rynki, kontynenty można na razie włożyć między bajki. - Wydaje mi się, że Discovery dało sobie rok na rozeznanie w terenie i za niedługo przystąpią do odważniejszych działań. Oni dopiero raczkują w żużlowym interesie na najwyższym poziomie. Mnie trochę razi, że dalej obracamy się wokół tych samych aren. Nie jest to żadna uszczypliwość w stronę Pragi, bo tam najlepsi żużlowcy świata spotkają się w sobotę, ale spodziewałem się, że na dzień dobry zobaczymy przynajmniej dwie nowe duże areny. - Discovery i Eurosport to wielcy gracze, ale głową muru nie przebiją. Jak sądzę część rzeczy, jak to zwykle bywa w tym biznesie rozbija się o kasę. Z tym, że nie zawsze pieniądze otworzą ci drzwi, do wielkich rzeczy. Nie gorączkujmy się, że nie wjechaliśmy od razu z buta do Afryki, Azji, czy Stanów Zjednoczonych. Czyli zabawa z Discovery dopiero będzie się rozkręcać? - Dajmy im się wykazać. Fajnie się mówi, zróbmy Grand Prix na innym kontynencie, ale to tak niestety nie funkcjonuje, że przejedziemy się palcem po mapie i maszyna do teleportacji zabierze nas np. do Australii. Transport sprzętu na drugi koniec świata, to karkołomna i kosztowna eskapada. Tutaj też trzeba sporządzić odpowiedni kosztorys, czy taka wyprawa się zepnie finansowo. Przecież przy tym wzroście cen na całym świecie nikt nie będzie dokładał do interesu. Dlatego nie linczowałbym organizatorów za to, że nie wywrócili kalendarza do góry nogami, bo tak jak wspomniałem, ale zaznaczam, to tylko moje zdanie, poszli teraz w analizę i obserwację. Chociaż pewnie jakieś zakulisowe rozmowy się toczą. Nieprzerwanie od 1997 roku Praga gości cykl Grand Prix. Zawody na Markecie odbędą się już po raz 26 w historii. Ale czy twoim zdaniem jest jakiś inny czeski stadion, który w dalszej perspektywie mógłby zastąpić stolicę? - Praga jest naszą wizytówką i oknem na świat, ale istnieją przykłady, że warto czasami zaryzykować i wyjść poza strefę komfortu, spróbować coś zmienić. Pardubice byłby wstanie udźwignąć tak prestiżową imprezę pod względem organizacyjnym. Tylko, że tutaj znów wracamy do tematu kasy. Nie wiem, czy udałoby się spiąć budżet. Jest coś w Grand Prix czego ci szczególnie brakuje? Oczywiście oprócz reprezentantów Czech. - Nie jest to wyłącznie moje zdanie, ale zawodnik, który nie utrzyma się w cyklu, nie powinien być brany pod uwagę przy rozdziale stałych zaproszeń na kolejny sezon. Byłeś słabszy od kolegów, nie zgromadziłeś wystarczającej liczby punktów, żeby znaleźć się w szóstce, należy ci się z urzędu rok odpoczynku. Chcesz ponownie wejść do GP? Spróbuj szczęścia w eliminacjach. Jestem również za tym, żeby wrócić do przyznawania całorocznej dzikiej karty mistrzowi świata juniorów. Kiedyś już obowiązywał podobny system i twierdzę, że to się sprawdzało. Nie mam pojęcia, czemu od tego odstąpiono, ale taka forma nagrody dla złotego medalisty sprawiłaby, że te zawody jeszcze bardziej zyskałyby na prestiżu i atrakcyjności. W końcu od tego sezonu IMŚJ, czyli SGP 2, odbywa się na tych samych obiektach, co rywalizacja o koronę czempiona globu. Te turnieje są niejako przystawką do zmagań światowej czołówki. Przy okazji odsłony w Pradze możecie liczyć na inwazję polskich kibiców. Z roku na rok jest ich jednak coraz mniej. Regularnie rosnące ceny biletów skutecznie odstraszają do wizyty w waszej stolicy. - No tak, wy jesteście naszym największym paliwem. Tylko, że to pytanie powinno być zaadresowane do działaczy praskiej rundy. To normalne, że wysokie ceny za wejściówki odbijają się na frekwencji. Puste trybuny kiepsko wypadają w telewizji i nie są najlepszą reklamą. Sama Praga także nie jest tanim miastem. Ale zauważam też inny aspekt, dlaczego Polacy wolą zostać w domu niż fatygować się za południową granicę. W waszym kraju jest przesyt rund GP. Przynajmniej 3-4 w sezonie, macie wybór. Tym sposobem Praga straciła trochę urok. Dalej, gdyby w Pradze ważyły się np. losy medali, a nie lokowano jej gdzieś na starcie terminarza, to też byłaby inna bajka. Koronawirus i ograniczenia z nim związane również zrobiły swoje. W sobotę widzimy się pierwszy raz po całkowitym zdjęciu obostrzeń. Istnieje realne zagrożenie, że Praga wyleci z kalendarza GP? - Naszym zasadniczym problemem jest brak stałego uczestnika w cyklu. Z taką kartą przetargową łatwiej byłoby podjąć rozmowy z zarządzającymi cyklem. Praga jest bardzo korzystną lokalizacją w ujęciu strategicznym. Lotnisko jest położone bardzo blisko i można wszędzie szybko dotrzeć. Tylko ten tor... co dwanaście miesięcy łudzimy się, że wreszcie zobaczymy zapierającą dech w piersiach walkę i ciągle nic z tego. Jeszcze w zeszłym sezonie piastowałeś funkcję menedżera reprezentacji Czech. Jakie były powody rezygnacji? - Od dwóch lat współpracuję z naszą największą nadzieją - Jankiem Kvechem. W połowie zeszłego roku dostałem propozycję, żeby przejść do niego na stałe. Oferta była na tyle interesująca, że ją przyjąłem. Dostrzegam w tym chłopaku zacięcie, ma smykałkę do tego sportu, a co najważniejsze pragnie się bez przerwy rozwijać. Kadrę oddałem we właściwe ręce Zdenka Schneiderwinda. Kvech wystąpi w sobotę z dziką kartą. Jaki wynik was usatysfakcjonuje? - Finał byłby spełnieniem marzeń, ale półfinał wzięlibyśmy w ciemno. Można wysnuć też, że chociaż nie macie żużlowca w dorosłym GP, to czeski żużel ruszył z kopyta? Przez sito eliminacji do finałów cyklu SGP2 przeszło aż trzech waszych przedstawicieli. - Znam tych chłopaków od podszewki. Bardzo pomogły nam starty w DMPJ. Obcowaliśmy z różnymi torami w Polsce, to była dla nas świetna szkoła. I wtedy napatoczył się ten nieszczęsny COVID-19, który wszystko wyhamował. Straciliśmy trochę cennego czasu, bo gdyby nie wirus, twierdzę, że na szersze wody udałoby się nam wypuścić dwóch zawodników więcej. Typ na Pragę? - Proszę stawiać domy na Kvecha! Żartuję (śmiech). Życzyłbym sobie, żeby zwojowali coś Maciek Janowski i Martin Vaculik. Ten duet ma absolutnie wszystko, aby sięgać po najcenniejsze laury, a jednak zawsze im brakuje tej kropki nad "i". Non stop staje coś na przeszkodzie, że te krążki uciekają. Czarnym koniem zawodów może być Max Fricke. Australijczyk jest rozpędzony po zwycięstwie w Warszawie. Jego morale poszły w górę. W czubie klasyfikacji nudy. Karty rozdaje Bartek Zmarzlik, a za jego plecami pod nieobecność wykluczonych Rosjan kotłują się Duńczycy. - Jeśli są jakieś roszady, to raczej kosmetyczne. Za Zmarzlikiem utworzyła się grupa pościgowa, ale nie wiem, czy wytrzyma w kontakcie do ostatniego turnieju. Bartek, to gość z innej planety. Obserwując jego jazdę często zastanawiam się, kto go zesłał na Ziemię. Zacieramy ręce, gdy nie wyjdzie mu start, bo o oznacza fajerwerki na trasie i lecące spod kół iskry. To co rzuca się w oczy, to jego ludzka twarz. Nie wyjdzie bieg? Trudno, po nim takie rzeczy spływają jak po kaczce. Błyskawiczna korekta i rakieta wraca na orbitę. Dla mnie Bartek jest murowanym faworyt do złota i wpadka w Warszawie nic w tej kwestii nie zmienia.