My polscy kibice jesteśmy mistrzami świata w błyskawicznym przechodzeniu ze stanu totalnego dołu i równania kogoś lub czegoś z ziemią do stanu absolutnej euforii. I to nie tyczy się tylko piłki nożnej, ale i siatkówki, czy mojego ukochanego żużla. Przepychamy mecze kolanem? I co z tego! Mamy jakąś cholerną chorobę dwubiegunową, w której nie występują stany pośrednie. Odbijamy się od ściany do ściany, albo jest coś czarne, albo białe. Kiedy krytykujemy, to brakuje nam umiaru, wyczucia balansu, lecimy po bandzie, a gdy bierzemy się za wychwalanie, to od razu tak słodzimy, że aż może człowieka zemdlić. Po sukcesach budujemy zawodnikom i trenerom pomniki, a po porażkach wieszamy psy i wyrywamy "wsio" z korzeniami. Po bezbramkowym remisie naszej reprezentacji w pierwszym meczu na Mundialu w Katarze przeciwko Meksykowi byliśmy, cytując klasyka kompletnymi dziadami. Na kadrowiczach i selekcjonerze nie zostawiono suchej nitki. Piłkarze nadawali się do "tarcia chrzanu", a trener Michniewicz za super defensywną taktykę powinien spakować się i ruszyć w drogę powrotną do kraju. Przed Argentyną balon ponownie jest nadmuchany. Jeszcze we wtorek wieczorem naszym reprezentacyjnym statkiem bujało jak w czasie strasznego sztormu, a już w sobotę, po zwycięstwie nad Arabią Saudyjską wypłynęliśmy na spokojne wody. Najpierw wrzuciliśmy Lewandowskiego i spółkę na grilla, by za chwilę doznać nagłego zauroczenia. Przypomnę tylko malkontentom, że futbol, to nie łyżwiarstwo figurowe lub skoki narciarskie. Tutaj not za piękny styl nie przyznają. Gdyby liczyło się wrażenie artystyczne, bajeczne akcje i liczba pochwał, to Kanada nie szykowałaby się właśnie do dobrze nam znanej potyczki o honor z Marokiem. Czasami lepiej pozgrzytać zębami, przepchać mecz kolanem i być panem swojego losu, tak jak my teraz niż zazdrościć innymi. Trener i zawodnicy są rozliczani z wyników, a nie z rzucającej na kolana gry. Jasne, każdy chciałby piać z zachwytu nad tym, że piłeczka chodzi naszym jak po sznureczku, że oglądać polską husarię, to jak pójść na randkę z piękną dziewczyną, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Jestem pełen optymizmu, bo są ku temu podstawy. Lewandowski się odblokował, A Szczęsny broni jak w transie i odkupuje winy za dekadę zawalonych wielkich turniejów. Co u faworytów? Francja idzie mocno, Brazylia prezentuje trochę toporny styl, ale wystarczy jeden moment magii, przyspieszenia i rywal leży na deskach. To nawet widać, że na razie Canarinhos próbują się prześlizgnąć przez fazę grupową jak najmniejszym nakładem sił. Niemcy jak to Niemcy. Fura szczęścia. Hiszpanie solidni, ale też jeszcze na trzecim biegu. Pod kreską Belgia, bez szału Holandia, ale najbardziej w lesie chyba Dania. Na duży plus Azjaci i Afrykańczycy. Poziom tych zespołów skoczył w minionych latach wyraźnie do góry i coraz bardziej realne staje się powiedzenie, że na dziś próżno szukać wyraźnych słabeuszy.