W należącym do Lesa Gondora hotelu Mieszko schronienie znalazło 330 uchodźców z Ukrainy. Po ostatnich wydarzeniach na wschodzie właściciel zwiększył limit dla gości do 410 osób. Chce, by w ciepłej, rodzinnej atmosferze mogli oni przetrwać trudny, zimowy czas. Les Gondor sam był uchodźcą Gondor doskonale rozumie uchodźców. Sam nim był. W 1977 roku wyjechał z Polski Ludowej do Szwecji. W kieszeni miał 10 dolarów, sztangę papierosów i butelkę whisky. Spotkał życzliwych ludzi, pomogli mu. Teraz to samo robi dla Ukraińców, choć sam ma kłopoty. - Usiadłem - mówi w rozmowie z Polityką o sytuacji, w której księgowa zaprosiła go do siebie i dała mu do ręki fakturę za gaz. Rachunek urósł z 30 na 187 tysięcy. - Tej kwoty nigdy nie zapomnę. Ponad 600 procent podwyżki - przyznaje. Na początku, kiedy dostawał od państwa po 125 złotych na dobę za osobę, wystarczało mu na pomoc. Odkąd jednak wsparcie spadło do 70 złotych, musi szukać wsparcia, żeby zapewnić Ukraińcom trzy posiłki dziennie i wszelkie wygody. Nigdy jednak nie żałował tego, że się zaangażował. Mówi, że jeśli Ukraina nie zatrzyma Putina, to my będziemy następni. Agnieszka Holland nazwała jego hotel arką Noego Agnieszka Holland nazywa jego hotel arką Noego. On sam przyznaje, że nie wyobraża sobie dnia, w którym jego hotel opuści ostatni uchodźca. Zżył się z nimi i nawet, jak sprawiają drobne problemy, to nie ma ich dosyć. - Śpię lepiej niż dawniej. Mam dużą firmę w Lipianach 40 kilometrów od Gorzowa, trochę ziemi, miałem co robić i wcześniej. Ale jak człowiek ma 65 lat, to nie zawsze rano wstaje chętnie do roboty, a teraz mi się chce, i to bardzo, bo czuję absolutną pewność, że robię coś, co należy - opowiada w Polityce. Gondor przed tą całą sytuacją z uchodźcami był w Gorzowie różnie odbierany. - Wszystko przez to, że ci, którzy przejęli po nim władzę w Stali Gorzów, zrobili mu czarny pijar. Sami nie dawali rady i tłumaczyli swoją nieudolność tym, że Leszek zostawił klub z długami, że chciał miliony za stadion, że narobił w mieście bigosu ze źle rozliczoną dotacją - wylicza Jerzy Synowiec, prawnik i były prezes Stali, który współpracował z Gondorem. Wyłożył wielkie pieniądze na Tomasza Bajerskiego Chęć do poważnego wsparcia Stali zgłosił jesienią 1996. Synowiec, który wtedy był prezesem, oddał mu władzę. Gondor wyremontował stadion i zrobił rekordowe transfer. Wyłożył 600 tysięcy złotych na Tomasza Bajerskiego i drugie tyle na Rafała Okoniewski (wciąż są to najwyższe transfery w Polsce). - W 1997 zdobyliśmy srebro. Złoto uciekło nam po dramatycznym meczu w Bydgoszczy, który wyglądał na ustawkę, bo nasi zawodnicy byli wykluczani za śmieszne rzeczy - przypomina Synowiec. W 2000 roku Gondor na odremontowanym stadionie Stali zorganizował mistrzostwa świata juniorów, które wygrał Andreas Jonsson. Jeszcze w tym samym roku drużyna zdobyła brąz. To był jednak koniec, bo biznesmen wpadł w kłopoty. Wielkie firmy złamały monopol Gondora, zaszkodziło mu też wejście do Pogoni - Należąca do niego firma Pergo, która robiła deski podłogowe, zaczęła szwankować. Na rynek weszły bowiem duże markety budowlane i one złamały jego monopol. One mogły obniżać ceny przez wiele miesięcy, on nie. Wtedy pierwszy raz poprosił o pomoc miasto. Wziął 600 tysięcy dotacji, dał zawodnikom pieniądze do ręki, ci mieli przynieść faktury. RIO oskarżyła wszystkich, włącznie z urzędnikami miejskimi, że to było niezgodne z prawem. Na końcu wszyscy zostali uniewinnieni, ale smród pozostał. Wszyscy zapomnieli, że Leszek dał od serca wielkie pieniądze na klub - mówi Synowiec. Po wyjściu z żużla Gondor popełnił jeszcze jeden błąd. Wszedł do piłkarskiej Pogoni Szczecin. - Wtedy mógł stracić ten hotel, w którym dziś mieszkają Ukraińcy. W Pogoni była jakaś grupa turecka. Ja mu mówiłem: skaczesz do basenu, w którym są rekiny. I te rekiny odgryzły mu nogi, ale zatrzymał hotel i wyszedł z tego. I dobrze, bo Ukraińcy mają dom, są dla niego niczym rodzina - kwituje Synowiec. Link do akcji pomocowej: www.pomagam.pl/mieszkodlaukrainy Czytaj także: 7-krotny mistrz pod ścianą. Zrealizują cel, ale co dalej?