Kiedyś byli potęgą. W latach dziewięćdziesiątych Węgrzy mocno rywalizowali na przykład z Polakami, wielokrotnie będąc od nas lepszymi. Mniej więcej w okolicach przejścia w XXI wiek, żużel w tym kraju mocno podupadł. Asy wcześniejszych lat odeszły na emeryturę, zostało kilku wiekowych zawodników, którzy nie mieli szans na skuteczną walkę z ówczesną czołówką. Żużel na Węgrzech zaczął pikować w dół. Obecnie jego sytuacja jest już niemal dramatyczna. Istnieje jeden oficjalnie czynny i aktywny ośrodek. Jest nim oczywiście Debreczyn, który od wielu lat organizuje choćby eliminacje mistrzostw świata czy Europy. W tym mieście odbywa się kilka turniejów rocznie. Debreczyn ma też swoje tradycyjne zawody o Wielką Nagrodę. W sezonie 2023 odbyły się zaś ostatnie - przynajmniej oficjalnie - turnieje w Nagyhalasz, na torze uwielbianym przez kibiców. I wygląda na to, że tam sytuacja jest patowa. Nowy tor na żużlowej mapie Węgier? Jakiś czas temu oddano do użytku tor w Vasad. Służył on głównie adeptom i amatorom, bo nie posiadał licencji. Prawdopodobnie jednak zdobędzie ją w najbliższym czasie, a co za tym idzie, już za rok będzie mógł organizować zawody. W tegorocznym terminarzu żaden turniej w Vasad jeszcze nie jest ujęty, ale wielce realne że za dwanaście miesięcy się to zmieni. Dla Węgrów byłaby to kapitalna wiadomość. Od lat bronią się przed upadkiem. To byłaby jedna z nielicznych dobrych informacji dla nich. Są jeszcze także jakieś nadzieje na "odzyskanie" Nagyhalasz. To tor, który zapewnia świetnie ściganie, pozwala na walkę przez cztery okrążenia. W maju zeszłego roku odbył się tam choćby turniej SEC Challenge, w którym każdy bieg był emocjonujący. Póki co w Nagyhalasz trwa walka właściciela obiektu z władzami węgierskiego żużla. Żadna ze stron nie chce się ugiąć. Mówi się, że właściciel toru uprawia grę polityczną, bo chce startować na burmistrza. A hałas żużlowców przeszkadza mieszkańcom.