Zapraszamy na pierwszą część rozmowy z Joe Parsonsem - przedstawicielem Monster Energy, głównego sponsora cyklu Grand Prix oraz Drużynowego Pucharu Świata. Druga część rozmowy pojawi się na naszym portalu już jutro (28 lipca) o godzinie 17:00. Mateusz Wróblewski, INTERIA: Kto jest pana faworytem do zwycięstwa w Drużynowym Pucharze Świata? Joe Parsons, MONSTER ENERGY: - W finale są już Brytyjczycy oraz Duńczycy, a baraż powinien rozegrać się pomiędzy Australią i Szwecją. Sądzę, że jednak Australijczycy awansują do finału. Z takimi zespołami w finale na pewno ujrzymy doskonałą imprezę. Kiedy spojrzymy w przeszłość, wówczas Polacy zawsze byli faworytami do zwycięstwa. Teraz analizując ich potencjał musimy stwierdzić, że Bartosz Zmarzlik jest piekielnie mocny, ale Janowski w obliczu całego sezonu ma swoje problemy. Patryk Dudek także walczył na początku sezonu z problemami, ale w końcu coś znalazł i wydaje się być w formie. Pytanie brzmi, czy to wystarczy? Zatem nie wskaże pan swojego faworyta? Kilka lat temu bez wahania wskazałbym Polskę. Teraz nie byłoby fair powiedzieć, że na pewno wygra Polska, Wielka Brytania, Australia, czy Dania. To zespoły ze zbliżonym potencjałem sportowym. Wygra po prostu najlepszy zespół. Polacy są jednak jednomyślni i nie dopuszczają nawet możliwości, by zwyciężył ktoś inny, niż Polacy. Też mam jednoznaczną odpowiedź na pytanie, kto zwycięży. Zatem kto? Fani. Oni są w tym wszystkim najważniejsi. I jeśli zespoły jadące w finale stworzą wielkie widowisko, fani będą zadowoleni. Bilety są zbyt drogie. Rodzinne wyjście odpada Odnosząc się do fanów - na półfinałach we wtorek i środę było ich mało, ale doświadczenie wskazuje, że w sobotę podczas finału DPŚ wypełni się cały stadion. Ech... nie wiem szczerze mówiąc. Widział pan ceny biletów na finał? Tak. Sądzę, że dla Polaków są zbyt wysokie. Nie powiedziałbym, że tylko dla Polaków, ale dla ludzi na całym świecie. Nie chcę kategoryzować, że dla jednej nacji to za drogo, dla drugiej w sam raz. Żużel to sport powszechny, dostępny dla wszystkich. Dlatego go kocham. Co innego Formuła 1, czy MotoGP. Te sporty cechują się odmienną od żużla demografią. Dlatego też wejściówki na te wydarzenia są dużo droższe. Żużel dla mnie zawsze był sportem rodzinnym. To prawda. Wyjście rodzinne na finał Drużynowego Pucharu Świata kosztuje fortunę. Dokładnie. Jak małżeństwo z trójką dzieci ma się wybrać na taką imprezę? Całe przedsięwzięcie może kosztować taką rodzinę nawet trzy tysiące złotych. To po prostu nie fair. Dlatego uwielbiam Grand Prix w Warszawie, bo tam wejściówki są w rozsądnych cenach. Może zna pan powody takiego windowania cen? Kiedy spojrzymy choćby na Discovery, oni robią ogromną produkcję na niemalże cały świat. BSI aż tak nie stawiało na produkcję telewizyjną. To dla Discovery generuje duże koszty. Ma pan jakąś receptę na to? Jak temu zaradzić? Osobiście zrezygnowałbym z aż tak wielkiej produkcji telewizyjnej. Skupiłbym się na fanach na stadionie. To ich chciałbym przyciągnąć na arenę. Ja, jako fan wolę iść na imprezę sportową, niż oglądać ją w telewizji. W telewizji nie mogę poczuć tego zapachu, tych emocji. Gdyby nie było fanów, nie byłoby sportu, a chyba to, co najważniejsze na takich imprezach sportowych, to atmosfera na stadionie. Sam mam ciarki na całym ciele, gdy przed ważnymi zawodami słyszę hymn Polski. Dokładnie tak! Na pierwszym miejscu zawsze są fani znajdujący się na stadionie. Na dalszym planie kibice zasiadający przed TV. To, czego nienawidzę i co często w różnych sportach spotykam, to fakt, że organizatorzy bardziej skupiają się na produkcji i sprzedaży tego w telewizji, niż nad samym sportem. Różnica polega jednak na tym, że na stadion wejdzie 10, może 15 tysięcy fanów, a przed TV zasiadają ich setki. Tak, ale nadal dla mnie ważniejsze jest 10 tysięcy na stadionie, niż 100 tysięcy przed TV. Oczywiście widownia przed telewizorami też jest ważna, ale pierwszą kategorią są kibice, którzy przyszli na wydarzenie na żywo. Chcę, by fani przyszli na stadion, spędzili świetny czas z rodziną i przyjaciółmi, obejrzeli doskonałe widowisko, a gdy tylko opuszczą stadion, pragnę, by już nie mogli się doczekać kolejnej imprezy na stadionie. Finał porwie tłumy! Przejdźmy do sportu. Oba półfinały DPŚ były nudne. Regularnie oglądam PGE Ekstraligę i wówczas ściganie we Wrocławiu jest genialne. Nawet Tai Woffinden powiedział, że ten tor ma wiele ścieżek i szkoda, że przygotowano go w taki, a nie inny sposób. Sądzę, że kapitalne widowisko ujrzymy w sobotę. Być może też w piątek będzie się więcej działo. Być może Ci, którzy przygotowują tor obawiają się, że nawierzchnia nie wytrzyma aż tylu wyścigów w ciągu tygodnia. Przez to przygotowano betonowy tor. Dlatego jeżdżono raczej przy krawężniku i nie widzieliśmy mijanek. Myślę, że stało się tak, bo zachowano najlepsze na sobotę. Mam nadzieję, że tak będzie i faktycznie w piątek i sobotę obejrzymy kapitalne widowisko. Wierzę w to. Szczególnie w sobotę. Jeśli moja teoria jest prawdziwa, to szkoda mi fanów, którzy przyszli na stadion, by oglądać półfinały. Stadion był pusty, ale kilka tysięcy fanów zasiadło na trybunach. DPŚ co sezon? To nie ma sensu DPŚ ma być rozgrywane co trzy lata. Czy jako główny sponsor imprezy nie naciskacie organizatorów, by DPŚ był znów rozgrywany co roku? SoN z perspektywy czasu wydaje się klapą. Piłkarskie mistrzostwa świata, czy IO także nie są rozgrywane każdego sezonu. Trzy lata odstępu pomiędzy taką imprezą daje szansę na zbudowanie zespołu. Taka jest intencja. Kiedy spojrzymy na słabsze nacje, jak USA, Francja, czy Finlandia, to jasne jest, że potrzeba czasu, by zbudowali zespół. Oczywiście, że bogate w żużel państwa mogłyby rywalizować co roku. Z drugiej strony mam wrażenie, że tego ścigania jest po prostu za dużo. Jeśli pozostawimy rozgrywanie takiej imprezy co trzeci sezon, to pozwoli nam na jej lepsze zaplanowanie, lepszą komunikację, że się zbliża event, a drużynom pozwoli na budowanie zespołów. Problem w tym, że w niektórych nacjach próżno szukać nowych twarzy. Nie pojawiają się nowi, perspektywiczni zawodnicy. Spójrzmy choćby na Jaimona Lidsey’a. W 2017 roku nie był na tym poziomie, by wziąć udział w takiej imprezie. Gdy było wiadomo, że DPŚ wraca, udział w tej imprezie mógł być dla niego celem. Rozgrywanie DPŚ-u co sezon mogłoby być po prostu kolejną imprezą w kalendarzu dla zawodników. To nie byłoby nic specjalnego. Wracając do poprzedniego pytania, muszę się zgodzić, że ścigania jest za dużo. Polska, Anglia, Szwecja, turnieje indywidualne, a praktycznie to wszystko pokazywane w TV... A mowa tylko o zawodach. Żużlowcy często nie mają czasu na spokojny trening i sprawdzenie motocykli. To prawda. Treningi nie są teraz treningami. Żużlowcy i tak jeżdżą codziennie i jazdę traktują już jako trening. A kluby wymagają, by w dzień wolny byli na treningach, pomimo, że dzień wcześniej mieli mecz na przykład w Szwecji. To się nie zdarza praktycznie w żadnym innym sporcie. Nie byłem świadkiem sytuacji, w której jakikolwiek klub w Polsce, Anglii, Szwecji, czy Danii miałby strategię na spotkanie. Oni przecież nie trenują różnych wariantów meczowych, rozgrywania biegów. To się nie dzieje. Zawodnicy po prostu wychodzą przed meczem na tor, menedżer zespołu przekazuje z jakim jadą numerem i po prostu wsiadają na motocykle. To bardziej indywidualna jazda, niż zespół. Osobiście chciałbym widzieć więcej przetrenowanej strategii w sporcie. Ale jak to zrobić? Nie da się przy tak napiętych kalendarzach. Faktem jest, że żużel pod względem strategii nigdy nie będzie na takim poziomie, jak Formuła 1. Formuła 1, czy MotoGP opiera się tylko i wyłącznie na strategii. Każdy zespołowy sport opiera się na strategii. W żużlu ludzie denerwują się jeśli na przykład Patryk Dudek pojedzie słabe spotkanie, ale przecież to ten sam człowiek, który niedawno wygrywał. Na dany moment jest po prostu tak szybki, jak jego motocykl.