Mateusz Wróblewski, INTERIA: Pokazał pan duszę walczaka podczas meczu z Włókniarzem, a szarże na dystansie wprawiły kibiców w ekstazę. Odczuwał pan nerwy przed debiutem? Andrzej Lebiediew, Fogo Unia Leszno: - Nie. Już mam tyle lat, że nie odczuwałem specjalnej presji. Jasne, że było nerwowo, ale tak, jak zawsze. To pozytywny dreszczyk emocji. Wątpię, by ktokolwiek miał całkowity luz. Choć podczas spotkania prowadziliście różnicą 10 punktów, to przed ostatnim biegiem było nerwowo, bo przewaga stopniała. Rozmawialiście z Januszem Kołodziejem o taktyce na ostatni wyścig? - Nie, ale chciałem zrobić drogę dla Janusza. Wiedziałem w trakcie wyścigu, że Madsen będzie wchodzić w krawężnik i musiałem go zamykać, dzięki czemu Janek uciekł. Miałem się napędzić, ale do odsypanego już miałem za daleko. To, co chciałem, to osiągnąłem. Szczerze mówiąc wiedziałem, że mnie wyprzedzi, ale chciałem go zamknąć, udusić na pierwszych okrążeniach. Wróciły demony z zeszłego sezonu. To mogła być bolesna porażka Pamiętam, kiedy rozmawialiśmy po inauguracji PGE Ekstraligi w zeszłym sezonie, też na stadionie w Lesznie. Wówczas był pan smutny, bo ówczesny pana zespół przegrał w dramatycznych okolicznościach. Gdyby nie pana defekt na prowadzeniu, Wilki mogłyby ten mecz wygrać. Czy ze względu na przebieg meczu z Włókniarzem i topniejącą przewagę te zeszłoroczne demony wróciły do pana? - Oczywiście, że tak. Oglądając 14. bieg powiedziałem sam do siebie, że koledzy dorzucili mi i Januszowi pracy. Wszystko mogło się wydarzyć, ale jesteśmy od tego, by walczyć i się ścigać. Zrobiliśmy robotę. Jest pan nowym zawodnikiem w drużynie, ale wygląda na to, że na leszczyńskim torze jeździ pan w inteligentny sposób. Po pierwsze dobrze się broniąc, po drugie efektywnie i efektownie atakując. Poczuł już pan, że ten tor jest "torem domowym"? - Jeszcze nie. Jest sporo do poprawy. Muszę poszukać innych linii jazdy, dzięki którym stanę się jeszcze szybszy, a takie linie pewnie są. Chce powrotu starej Motoareny. Istnieje na to szansa Na kolejne spotkanie wyjeżdżacie do Torunia. Jak pan się czuje na Motoarenie? - W Toruniu mają nowego trenera i toromistrza. Nie mam pojęcia jak obecnie wygląda tam nawierzchnia, a słyszałem, że inaczej pracuje. Jeśli wróci stara Motoarena, na której można było się ścigać pod bandą, napędzać się szeroko, to super. Mam nadzieję, że tak będzie. Czyli notatki dot. Motoareny z zeszłego sezonu pójdą do kosza? - W ogóle nie prowadzę notatek. Żyję dzisiejszym dniem. Nie używam zeszłorocznych silników i tak jeżdżę na nowych. Mam w głowie wszystkie ustawienia jeśli chodzi o domowy tor, a na wyjazdach opieram się o ustawienia domowego toru i idę w którymś kierunku. Sprzętu ma więcej, niż rok temu, ale nie wydaje tyle, co Zmarzlik Został pan stałym zawodnikiem cyklu Grand Prix. Czy przez to musiał się pan doposażyć i kupić więcej silników niż przed rokiem? - Jeden więcej, ale to nie przez to, że będę startować w Grand Prix. Bierze się to z tego, że w zeszłym sezonie dorobiłem więcej pieniędzy. Mogłem dzięki temu więcej zainwestować. Także sponsorów mam więcej. Bartosz Zmarzlik powiedział, że jeden jego sezon kosztuje półtora miliona złotych. Pan wydaje podobną kwotę? - Na koniec sezonu powiem, jak podliczę. Teraz nie wiem. Na pewno jak Bartek tyle wydaje, to ja na pewno mniej. Nie mam takich pieniędzy i tyle nie zarabiam. Wydaję na tyle, ile mnie stać. Na tyle, bym mógł godnie żyć i by moja rodzina miała co jeść. Patrzę też w przód i uwzględniam wydatki, które muszę ponieść, m.in. na mechaników. Ważne, bym przed sezonem miał sporo sprzętu i czuł komfort.