Karpow to jeden z najlepszych żużlowców w historii Ukrainy. Jeszcze w 2017 roku rywalizował na torach PGE Ekstraligi. Od sezonu 2004 w polskiej lidze jeździł dla ukraińskich klubów ze Lwowa i Równego, a następnie dla polskich ośrodków z Rzeszowa, Gdańska, Rybnika, Grudziądza, Krakowa, Zielonej Góry, ponownie Rybnika oraz Krosna. Przed sezonem 2021 drugi raz w życiu podpisał umowę w Rzeszowie, ale od tego czasu spadło na niego mnóstwo nieszczęść. 27 kwietnia 2021 miał poważny wypadek na treningu Stali, która wówczas gościnnie trenowała w Grudziądzu. Żużlowiec z ogromnym impetem uderzył w bandę, obawiano się najgorszego. Szybko przetransportowano go do szpitala, gdzie stwierdzono szereg poważnych obrażeń (dziewięć złamanych żeber, pęknięte płuco). Wprowadzono go w stan śpiączki farmakologicznej, cała Polska trzymała kciuki za jego zdrowie. Polacy poznali rywali. Największa zagadka rozwiązana Żużel. Ukrainiec Andriej Karpow nie uciekł z kraju. "Na froncie jest bardzo ciężko" Karpow powoli wychodził na prostą, miał pomóc rzeszowskiej drużynie w kolejnym sezonie, ale 24 lutego 2022 roku Rosja rozpoczęła wojnę na terenach Ukrainy, która niestety nadal trwa. Mieszkający w Czerwonogradzie (miasto 15 kilometrów na wschód od granicy z Polską) zawodnik został w ojczyźnie. Osobiście nie walczył na froncie, ale robili to jego znajomi. On sam pomagał rodakom walczącym z wrogiem, jak tylko mógł. I nadal to robi, choć powoli wraca do tego, co kocha najbardziej, czyli do jazdy na żużlu. - Dobrze pan słyszał, że szukam klubu w lidze polskiej, tylko dalej jest problem na Ukrainie. Kocham jeździć na żużlu, ale cały czas pomagam potrzebującym na wojnie. Wciąż mieszkam w swoim kraju. Mogę powiedzieć, że sytuacja na froncie jest teraz bardzo ciężka - mówi nam Karpow bardzo przejętym głosem. Na torze nigdy nie odpuszczał, walczył o punkty do ostatnich metrów. Takie cechy przydają się Ukraińcowi w tej trudnej sytuacji. Andriej Karpow wystartował w mistrzostwach Europy. Ukraińskie flagi na trybunach Reprezentacja Ukrainy, właśnie z Karpowem w składzie, w sobotę w Gdańsku wzięła udział w turnieju eliminacyjnym do finału Drużynowych Mistrzostw Europy. Organizatorzy podjęli decyzję, że nasi wschodni sąsiedzi będą nieformalnym gospodarzem zawodów, ponieważ reprezentacja Polski była już rozstawiana w wielkim finale. Na prezentacji odegrano zarówno polski, jak i ukraiński hymn. Na trybunach pojawiło się wielu Ukraińców, którzy wspierali swój zespół. Widoczne były również liczne ukraińskie flagi. 37-latek wystąpił w Polsce po raz pierwszy od trzech lat. Zdobył trzy punkty. W każdym wyścigu zrobił sporo wiatru, przypomniał o swojej bardzo dynamicznej sylwetce, znów nie odpuszczał. Po zawodach trudno było się dostać do jego boksu w gdańskim parku maszyn, bo co chwilę podchodzili do niego obywatele Ukrainy z prośbą o autograf na ukraińskiej fladze lub o zrobienie zdjęcia. Nie brakowało okrzyków wielbiących ich kraj. - Miałem mało jazdy, odjechałem zaledwie pięć treningów i to tylko na luzie, bez taśmy. Nie czułem jeszcze swoich kolegów na torze. Niesamowite wrażenia. To jest moje, nadal żyję żużlem, mam natchnienie do dalszej jazdy. Jeszcze tylko trochę treningów i będzie lepiej. W ostatnich trzech latach nie miałem chwili zwątpienia, czy wrócę. Kocham żużel, wciąż czerpię przyjemność ze swojej jazdy. Na Ukrainie przygotowywałem się do sezonu na motocrossie, sporo ćwiczyłem. Przed zawodami w Gdańsku brakowało mi jednak kontaktu z motocyklem - podkreśla nasz rozmówca. W zeszłym sezonie Karpow sporadycznie jeździł na żużlu. Wygrał Puchar Kopalni, ale stawka tego turnieju nie była zbyt imponująca. W obecnym sezonie chce wystąpić w całych mistrzostwach Ukrainy, a także pościgać się w Polsce. Na poziomie Krajowej Ligi Żużlowej, po kilku albo kilkunastu treningach, mógłby być wzmocnieniem większości drużyn. Zmarzlik dostanie rakiety. To zdjęcie mówi wszystko