Piotr Świderski dziś świętuje swoje 40-ste urodziny. Gdyby zdrowie mu dopisało, to dziś najpewniej nadal jeździłby na polskich torach. Może nawet w PGE Ekstralidze, bo talent i sukcesy miał. Wszystko zmieniła jednak tajemnicza choroba, która mogła zabrać mu życie. Dziś spełnia się za to jako trener, choć i ten fach ciężko go doświadczył. Pojechał na treningi do Włoch. Przeżył prawdziwy dramat Kariera sportowa Piotra Świderskiego została brutalnie zatrzymana przez zdrowie. Były już żużlowiec może nie należał do polskiej czołówki, ale był dobrym, solidnym zawodnikiem. Miał na swoim koncie starty w Ekstralidze, a także 1. Lidze Żużlowej. W 2017 roku szykował się do sezonu na zapleczu elity. Miał podpisany kontrakt z Orłem Łódź, którego miał być bardzo ważną postacią. Świderski udał się na przedsezonowe treningi do Włoch, bo w Polsce pogoda nie rozpieszczała. Jego dramat rozpoczął się w trakcie próbnych jazd. W parku maszyn poczuł kłucie w klatce piersiowej. Sam później przyznał, że nie były to normalne dolegliwości. Został przebadany przez lekarzy będących w czasie treningów, ale wszystko wydawało się być pod kontrolą. Ostatecznie jednak Piotr udał się po treningu na badania do pobliskiego szpitalu w Lonigo. Tam okazało się, że problem jest bardzo poważny. Diagnoza? Pęknięcie aorty. Błyskawicznie trafił na stół operacyjny, gdzie przeszedł skomplikowaną operację. Ta się powiodła, ale to wcale nie było oczywiste. Lekarze mówili później, że jego życie było zagrożone. Świderski początkowo miał nadzieję, że po przejściu rehabilitacji uda mu się wrócić do sportu. Ostatecznie nie dostał na to zgody ze strony lekarzy. Ci zalecili mu spokojniejszy tryb życia i sugerowali, że powrót do żużla może oznaczać dawne problemy. W tej sytuacji zawodnik musiał porzucić swoje sportowe marzenia i powiedzieć "pas" wieku 34 lat. Skończył karierę i został trenerem Świderski szybko odnalazł się w życiu po życiu. Najpierw wcielił się w rolę eksperta telewizyjnego. W tej roli szło mu całkiem nieźle. Ciągnęło jednak wilka do lasu, dlatego zrobił stosowne papiery i już w 2020 roku wylądował na trenerskiej karuzeli. Szybko przekonał się jednak, że zarządzanie drużyną z perspektywy parku maszyn wcale nie jest proste. Ale po kolei. We wspomnianym 2020 roku Świderski miał zacząć pracę w Rybniku. Został nawet ogłoszony jako trener przez prezesa Krzysztofa Mrozka. Ostatecznie po kilku tygodniach strony się rozeszły. Oficjalnie poszło o kwestie związane z umową, ale gołym okiem widać było, że obu panom nie było po drodze. Rybnickiej drużyny trener Piotr nie poprowadził w żadnym meczu, ale szybko znalazł nowe miejsce zatrudnienia. Trafił do Włókniarza Częstochowa, gdzie spędził dwa sezony. Na początku radził sobie całkiem nieźle i zbierał dobre recenzje. Mówiło się, że ma otartą głowę i wnosi na żużlowy rynek trenerski powiew świeżości. Wszystko co dobre szybko się kończy, bo Świderski błyskawicznie stracił dobrą prasę. Jego zespół popadł w kryzys, a jego praca zaczęła być kwestionowana. Zarzuty? Błędy taktyczne, personalne i przede wszystkim brak wyników. Miał nawet stracić szatnię i być w konflikcie z jednym z liderów Fredrikiem Lindgrenem. Jego pozycję kwestionowało wielu ekspertów i celebrytów z lokalnego środowiska. Jednym z nich był Marcin Najman. Cztery kluby w cztery lata Koniec tej historii mógł być tylko jeden. Świderski stracił pracę w Częstochowie w nieciekawej atmosferze. Później trafił z kolei do 2. Ligi Żużlowej do Kolejarza Rawicz. Wydawał się to dobry kierunek. Mniejsza presja, mniejszy klub i spokojna praca. Tyle teorii, bo trener Piotr nie zdołał poprowadzić w żadnym meczu swojej nowej drużyny. Tym razem obyło się jednak bez otwartego konfliktu, choć środowisko huczało od plotek, że popadł w niełaskę miejscowego prezesa Sławomira Knopa. W każdym razie kolejne kroki Świderski skierował do Łodzi. Swoją drogą doszło do ciekawej wymiany, bo ówczesny trener Orła Adam Skórnicki odszedł z klubu i trafił do... Rawicza. Żeby jednak nie pogubić się w tych wszystkich roszadach dodajmy, że Piotr Świderski stał się w Łodzi prawą ręką menedżera Michała Widery. To w sezonie 2022, bo od obecnego roku jest asystentem trenera Marka Cieślaka. Już nie na pierwszym froncie, ale nieco schowany z boku. Najpewniej te krótkie lata doświadczeń trenerskich sprawiły, że ta rola odpowiada mu bardziej. W każdym razie przed trenerem Świderskim przyszłość stoi otworem, bo już jako 40-letni szkoleniowiec z niejednego pieca jadł chleb. Przydałaby się jednak stabilizacja i sukcesy. Coś, czym mógłby pochwalić się w swoim CV.