Dariusz Ostafiński, Interia: Dostał pan wezwanie do sądu. Pytam, bo eWinner Apator Toruń straszy pana w mediach prawnikami za to, że podpisał pan z nimi umowę i nie przyszedł do pracy. Grzegorz Węglarz, toromistrz Betard Sparty Wrocław: Niczego nie odebrałem. W ogóle to już powiedziałem w jednym z wywiadów wszystko, co miałem do powiedzenia. Jakbym miał umowę z Apatorem, to bym tam był. Nie jestem. To jest odpowiedź. Zdaje pan sobie sprawę z tego, że jest najsłynniejszym toromistrzem na świecie? - Tak, choć trochę przykro, że zostałem przy okazji obsmarowany. Choćby oskarżono mnie o to, że na Grand Prix w Toruniu zrobiłem tor pod zawodników Sparty. Wszyscy zapomnieli, że Bartek Zmarzlik wygrywał we Wrocławiu. Wtedy ja też robiłem tor. To wtedy zrobiłem pod Zmarzlika, a teraz pod Łagutę? A zrobił pan? - Po pierwsze tor robiło kilka osób, a nie tylko Węglarz. Po drugie to jest tylko sport. Zgnoić człowieka łatwo, a moim zdaniem Bartek Zmarzlik przegrał walkę o złoto przed finałowymi rundami w Toruniu. To powie pan jeszcze, jak to z umową było? - Ja to chcę zakończyć, to mnie męczy. Nie chcę się wypowiadać, bo co tu powiedzieć. Oni już w Apatorze się ze mną rozliczyli, a ja zostaję we Wrocławiu. Jestem tu od długiego czasu, mam tu dobrze. Krzysztof Gałandziuk strasznie jednak zły na pana o to, że miał pan z nim iść do Apatora i nie dotrzymał pan słowa. - Powiem, jak było i znowu będzie drążenie i ktoś powie: Grzegorz tu łobuzie. A było tak, że w pakiecie miała być czwórka: ja, trener Śledź, Krzysztof i Bartek Kowalski. Jednak wyszło, jak wyszło. My zostaliśmy, on tam poszedł. Jak Darek Śledź powiedział, że zostaje, to w zasadzie ja już teraz nie chciałem się nigdzie ruszać. Przed finałem mistrzostw Polski sprawa pozostania w Sparcie była przesądzona. Przyjechałem do Torunia na Grand Prix, ale mówiłem, że tylko to zrobię. Dyrektor Gałandziuk mówi, że pan podpisał umowę na pracę w Apatorze, nie na Grand Prix. - A ja myślę, że Krzysztof tak mówi, bo jest na mnie zły, bo coś komuś obiecał, a to nie wyszło. A jeszcze w międzyczasie pozbyli się toromistrza Adama Lipińskiego, który poszedł do Grudziądza. Czytałem jednak, że w Toruniu po mnie nie płaczą, bo robię najgorszy tor do ścigania w Polsce, bo u mnie nie ma widowiska. Może na Grand Prix w Toruniu nie było widowiska, ale tam dziesięć osób przy tym torze pracowało. Słyszałem w Toruniu, że chcą nie tylko skierować sprawę do sądu, ale i też chcą, by liga pana zawiesiła, dała panu coś w rodzaju stadionowego zakazu. - No dobrze. Jak chcą mnie ukarać, to trudno. Nie zmuszą mnie jednak, żebym tam pracował, bo ja nie chcę. Jeśli twierdzą, że mam umowę, to ja ją zrywam. Jak powiedziałem, przed finałem ligi powiedziałem, że zostaję we Wrocławiu. Może potem mieli jeszcze jakieś nadzieje, ale przy okazji Grand Prix je rozwiałem. W ogóle miałem na to Grand Prix jechać, ale obiecałem, to się zjawiłem. Ciągniki załatwiłem, byłem za ten sprzęt odpowiedzialny. To był jednak gościnny występ i Krzysztof niepotrzebnie to roztrząsa. Jak powiedziałem, został pan najsłynniejszym toromistrzem. - Od kilku lat pracuję od rana do wieczora na to, żeby w tym co robię być fachowcem. Chłopaki doceniają moją robotę. Jak się zaczęła ta wojna z Toruniem, to sami chodzili do prezesa, żeby Grzesiek został. Wszystko na temat. Dlatego boli mnie, jak Krzysiek mówi, że przez ostatnie dwa lata nie było ścigania, bo on nie brał udziału w przygotowaniu toru. Wcześniej też nie brał. On na tor nie wychodził, w 2019 na Grand Prix został odsunięty przez Phila Morrisa, a ja zrobiłem tor i potem mówiono, że to było najlepsze Grand Prix, najlepsze ściganie. Nikt mi się nie wtrącał i tak wyszło. Pewnie, że nie zawsze tak jest, ale nie myli się ten, co nic nie robi. Widziałem na Facebooku, że teraz robi pan tor mini-żużlowy dla Sparty. - Prezes dogadał się z Wojtkiem Kruszyło, tam mają jeździć na motorach klasy 125cc, a potem 250cc. To jest nowy tor w kierunku na Strzelin. Właśnie tam byłem, do domu wracam. I raz jeszcze powtórzę, że żadnego wezwania do sądu nie mam. Jeśli jednak dostanę, to do pana zadzwonię. Trzymam za słowo. - Powiem jeszcze, że jak się te kleszcze zrobiły, to z narzeczoną usiadłem i od serca sobie pogadaliśmy. Od roku razem jesteśmy i narzeczona mówi mi: Grzesiek, chcę, żebyś tu został. Kocham to miasto, tych ludzi. Teściowa tez się wciągnęła, też mnie przekonywała. Dogadaliśmy się i już. Dyrektor Gałandziuk mówił nam, że w ostatnim czasie pracował pan w Sparcie bez umowy, że de facto był pan poza klubem. - Nieprawda. Nie było czegoś takiego. A jak była ta próba przeciągnięcia mnie do Torunia, to prezes Rusko zaprosił mnie do siebie, do biura. A u niego jest konkret. Poza tym oni mi we Wrocławiu pomogli w ciężkich sytuacjach. Ja prosty chłopak ze wsi zawsze mogłem na nich liczyć. Dlatego zawsze chciałem odpłacić dobrą pracą. Ja się zajmowałem wszystkim kompleksowo. U mnie był nie tylko tor, ale i dbanie o maszyny i narzędzia. Zimą wszystko sam naprawiałem, jak trzeba było, to kolega spawał. Wiedziałem, że jak coś zaniedbam, to potem będę miał problemy. Rozumiem, że dyrektor Gałandziuk wiedział, że na panu można polegać. Może dlatego tak bardzo chciał pana namówić na ten Toruń. - Może. Na koniec chcę powiedzieć, że na mnie może być obrażony, bo miałem przyjść, a nie przyjdę. Żeby jednak straszyć sądami. Sam pan powiedział, że obiecał, że przyjdzie z panem w pakiecie. - I jest zły, bo więcej odpowiedzialności na niego spadnie. On dobrze wie, ile to jest pracy z nowym torem. A to jest nowa dla niego nawierzchnia. I to nie będzie taka praca, że ogarnie to przed sezonem. Trening to nie mecz, to trzeba będzie stale doglądać i poprawiać.