Warszawa już siedmiokrotnie gościła najlepszych żużlowców świata. W tym czasie na podium zameldowało się czterech Polaków. Najpierw Jarosław Hampel (2015), potem Maciej Janowski (2017 i 2018), Patryk Dudek (2019) i wreszcie Bartosz Zmarzlik (2023). Do tej pory było więc tak, że przed każdym turniejem ostrzyliśmy sobie apetyty na wygraną, ale zawsze coś szło nie tak. Warszawa kocha albo nie nawidzi Tor w Warszawie z racji swojej specyfiki nie każdemu leży. Raz, że jest krótki, a dwa że twardy, co nie ułatwia dopasowania motocykla do nawierzchni. W takich warunkach świetnie radzą sobie zawodnicy, którzy potrafią szybko ruszyć spod taśmy, dobrze rozegrać pierwszy wiraż, a potem trzymać się optymalnej ścieżki. Mijanki i spektakularne szarże są rzadkością. Cierpią więc ci, którzy często wyrywają punkty rywalom właśnie na trasie. I tak przez laty wyłoniło nam się kilku specjalistów od warszawskiego toru. Należy do nich przede wszystkim Fredrik Lindgren. Szwed ma na swoim koncie dwie wygraną - w tym jedną przed rokiem. Uchodzi też za największego rywala Bartosza Zmarzlika w drodze po kolejny tytuł mistrza świata. Świetnie na Narodowym radzi sobie także Tai Woffinden, który również dwukrotnie stawał na najwyższym stopniu podium. Brytyjczyk jest jednak obecnie w kiepskiej formie, więc nikt nie wymienia jego nazwiska w kontekście wygranej w sobotę. Zmarzlik chce przełamać klątwę Swoją drogą Bartosz Zmarzlik w tym roku będzie miał wyjątkową motywację, aby wreszcie zwyciężyć przed własną publicznością. Po pierwszym turnieju w Chorwacji zajmuje czwarte miejsce i ewentualna wygrana w Warszawie mogłaby sprawić, że przebije się na czoło klasyfikacji przejściowej. Poza wszystkim w kuluarach mówi się, że tegoroczny turniej mógłby być ostatnim na jakiś czas na Stadionie Narodowym. Wszystko przez rosnące koszty. Jest więc o co walczyć.