Znowu się nie udało. Reprezentant Polski nie odniósł długo wyczekiwanego zwycięstwa w Grand Prix Polski w Warszawie. Myślę sobie, że znane powiedzenie "a miało być tak pięknie" mimo wszystko w tym kontekście byłoby sporym nadużyciem. Bo było pięknie, a do pełnej radości zabrakło dosłownie milimetrów. Ten facet ma patent na Warszawę W sobotę na Stadionie Narodowym najlepszy był Fredrik Lindgren. Szwed ewidentnie ma jakiś patent na Warszawę, bo co roku jest szybki i liczy się w walce o zwycięstwo. Obiektywnie rzecz mówiąc przez pryzmat całych zawodów był najlepszym zawodnikiem. Do tego kapitalnie rozegrał półfinał i finał. W decydującym biegu dnia pokazał, jak wygrywać wielkie wyścigi. Lindgren doskonale przewidział, co się może wydarzyć na torze. Najpierw koncentracja na starcie i zablokowanie Bartosza Zmarzlika. Polak musiał przebijać się do przodu z końca stawki, a kiedy to już zrobił i był o włos od wyprzedzenia Fredrika, to ten znów zachował się bardzo inteligentnie, wyniósł się pod bandę i zablokował decydującą szarże Polaka. W ten oto sposób zdobył Warszawę. Wiem, że niektórzy kręcą nosem i są niezadowoleni, ale wielkie brawa dla tego zawodnika. W Grand Prix tak się jeździ. Nasz Bartosz Zmarzlik też może być z siebie zadowolony. Może nie wyjechał z Warszawy w pełni zadowolony, ale w moim odczuciu mógł opuszczać Stadion Narodowy w przekonaniu, że jest najlepszym zawodnikiem świata. Jego szarże na torze oglądało się naprawdę świetnie. Niebanalna sylwetka i umiejętności jeździecki. Trzykrotny mistrz świata w klasyfikacji generalnej dzieli obecnie pierwsze miejsce z Lindgrenem, ale nie mam wątpliwości, że na koniec sezonu to Polak będzie górą. Oni nie opuścili Warszawy w dobrych nastrojach Słowo jeszcze o pozostałych Polakach jadących w tym turnieju. Fajnie w stawce z najlepszymi odnalazł się Bartłomiej Kowalski. 4 punkty przy jego nazwisku to naprawdę okazały debiut i 21-latek może być z siebie zadowolony. Tego samego powiedzieć nie można o Patryku Dudku i Macieju Janowskim. U nich problem jest głębszy. Zaczynając od tego pierwszego mam wrażenie, że w sobotni wieczór to nie sprzęt był jego największym problemem. Patryk kilka razy albo źle obierał ścieżki na torze, albo popełniał błędy jeździeckie. Tak wyglądało to z boku. Jeśli żużlowiec ma takie same odczucia, to w gruncie rzeczy byłaby to dobra informacja. Wiemy bowiem, jak bardzo problemy z silnikami dawały mu ostatnio w kość. Janowski zaś pojechał poprawnie, ale nic więcej. Zabrakło kropki nad "i". Tym bardziej, że półfinał miał na wyciągnięcie ręki. Szkoda, bo to już drugi niezbyt udany turniej Grand Prix w wykonaniu brązowego medalisty sprzed roku.