Kamil Hynek, Interia: Za wami dwa słabe sparingi, w Częstochowie i zwłaszcza w Rybniku. Nie dobiliście w nich nawet do trzydziestu punktów. Czy część kibiców słusznie bije na alarm, że drużyna jest tuż przed sezonem pod formą? Grzegorz Leśniak, prezes Cellfast Wilków Krosno: Jeśli ktoś popatrzy na suche wyniki, to może faktycznie dojść do wniosku, że coś tutaj może nie grać jak należy. Ale nie jestem zaniepokojony. Mam kontakt ze sztabem szkoleniowym, z zawodnikami i z pierwszej ręki wiem, co się dzieje w środku. Zawodnicy wylali w zimie hektolitry potu, zainwestowali w sprzęt naprawdę duże pieniądze i teraz sprawdzają różne rzeczy w motocyklach. Część zawodników mówiąc w przenośni bawi się przełożeniami i różnymi rozwiązaniami. Czyli nie przywiązuje pan wagi do meczów towarzyskich? - Z mojej strony byłoby to czyste szaleństwo, gdybyśmy mieli emocjonować się sparingami. Właśnie od tego są testy, każdy ma teraz jakieś zadania do zrealizowania i to jest ten czas na takie działania. Chciałbym przypomnieć, że ten zespół zdobył wicemistrzostwo pierwszej ligi. Teraz jesteśmy jeszcze mocniejsi niż przed rokiem bowiem dokonaliśmy sporych roszad w formacji młodzieżowej. Cały zespół tworzą bardzo dobrzy zawodnicy, którzy wiedzą jak się przygotować. Z dużym spokojem podchodzimy do zbliżającego się sezonu i nie rozdzieramy szat po sparingach. A to jest też tak, że skoro nie przejmujecie się rezultatami test meczów, to znaczy, że zawodnicy mają już te najlepsze silniki odłożone na bok? - U każdego wygląda to inaczej. Bardziej chodzi o sprawdzenie różnych, czasami wydawałoby się abstrakcyjnych ustawień. Rozumiem, że fani się martwią, ale w Cellfast Wilkach nie jeżdżą zawodnicy z łapanki. Mamy mistrzów Europy, najlepszych żużlowców eWinner 1. Ligi i oni doskonale wiedzą, co robią. Na pewno nie pomaga nam fakt, że póki co ciągle jesteśmy w rozjazdach. No tak rozbijacie się po Polsce, zamiast trenować u siebie. - Nie mamy do dyspozycji domowego toru, ponieważ nadal czekamy do dostarczenie nowej dmuchanej bandy. Sprawa się bardzo przedłużyła i to na pewno nie daje komfortu. Dmuchawce mają dotrzeć do Krosna w przyszłym tygodniu. Raczej nie zdążymy zapoznać się ze swoją nawierzchnią przed inauguracją w Gdańsku, ale z drugiej strony nie jest to jakiś palący problem. Trenowanie na własnym, wyjątkowo specyficznym obiekcie, mając w pierwszej kolejce wyjazd nad morze, to nie jest super pomysł. Nawet dobrze się składa, że więcej czasu spędzamy na obcych torach. Ale przyzna pan, że zaczyna się szukanie analogii do poprzedniego sezonu. Rok temu po inauguracyjnym blamażu, nomen omen też w Rybniku, od razu wzięliście się za penetrowanie rynku. - Teraz nie będzie nerwowych ruchów. Osobiście nie mam nic przeciwko temu, że padły takie rezultaty, bo zawodnicy wiedzą w którą stronę muszą pójść z silnikami. Żartujemy sobie, bo już gdzieś przeczytałem opinie, że znowu zawczasu wylano nam na głowy wiadra zimnej wody więc w Krośnie za chwilę dojdzie do wstrząsu. Czyli żadnego walenia pięścią w stół nie będzie i na łowy nie ruszacie? - Nie wybieramy się na żadne polowanie. Żeby być teraz myśliwym trzeba mieć naprawdę precyzyjną dubeltówkę i dobrze wyostrzoną lornetkę. Tej "grubej" zwierzyny w lesie jest już bardzo mało. Pilne potrzeby załatwiają inni, wystarczy spojrzeć komu wykluczono Rosjan i dostanie pan odpowiedź, kto powinien założyć koszulkę najbardziej aktywnego. Piłem do tego, że szybko sprowadziliście Musielaka oraz Milika i wasza siła rażenia od razu wzrosła. - No i obecnie panuje lekka posucha. Na dodatek obowiązek posiadania zespołów U24 w PGE Ekstralidze jeszcze tę giełdę mocniej wydrenował. W sobotę w trakcie sparingu w Częstochowie upadek zaliczył wasz lider Tobiasz Musielak. Na swoim profilu w mediach społecznościowych poinformował, że jest mocno potłuczony. - Tobiasz wraca powoli do zdrowia. Rozmawiałem z nim we wtorek i wciąż odczuwa skutki tego niefortunnego zdarzenia, ale zagrożenie, że zabraknie go w Gdańsku nie istnieje. Kuruje się między innymi w komorze normobarycznej. W piątek razem z resztą drużyny Musielak wybiera się na następny sparing do Rawicza, co nie znaczy, że na bieżąco nie monitorujemy jego stanu. Wolimy dmuchać na zimne. Głowa Marko Lewiszyna krąży już tylko wokół żużla, czy zawodnik z Ukrainy wybiega jeszcze myślami do rosyjskiej inwazji? - Marko w całości koncentruje się na żużlu. Oczywiście utrzymuje kontakt z rodziną, która została w ojczyźnie, ale rzucił się w wir pracy przy swoich motocyklach w warsztacie klubowym i jest to dla niego taka forma odskoczni. Marko to zdolny chłopak, ale do pełnego rozwinięcia skrzydeł brakuje mu więcej jazdy. Skończył z kategorią juniorów, więc wchodzi w najważniejszy wiek dla zawodnika. Roztoczyliśmy nad nim opiekę naszego nowego klubowego mechanika Krzysztofa Głowackiego z Torunia. Widzę, że panowie złapali wspólny język. Na miejscu jest już partnerka Lewiszyna - Iryna, która za niedługo rozpocznie pracę w Krośnie. Para miała końcem lutego miała stanąć na ślubnym kobiercu, ale wojna skutecznie storpedowała ich plany. Czyli oboje stacjonują u was? - Niespełna dwa kilometry od stadionu wynajęliśmy im mieszkanie. Mają wszystko, czego im potrzeba do normalnego funkcjonowania w naszym kraju.