Dariusz Ostafiński, Interia: Kiedy rok temu stanął pan na czele Wandy Krakowskie Smoki i powiedział o reaktywacji żużla w Krakowie, to działacze z Ostrowa i Grudziądza stwierdzili, że Kromoliński ma CV takie, że szczęka opada, ale przy bliższym poznaniu mocno traci. Marcin Kromoliński, prezes Wandy Krakowskie Smoki: Tak, jak ktoś kiedyś słusznie zauważył, ludzie nie porzucają pracy, porzucają menadżerów. Nie chciałbym pewnych spraw poruszać publicznie, ale jeśli zakres obowiązków wzrasta, do nie wiadomo, jakich oczekiwań, jeśli pojawiają się w sporej ilości nadgodziny, za które pracodawca nie płaci, to może warto, żeby druga strona uderzyła się w pierś, zamiast opowiadać złe i niemające pokrycia w rzeczywistości rzeczy. A jeśli już ktoś bierze się za opowiadanie głupot, to niech nie boi się pod tym podpisać. Swoją drogą rozmawiałem ostatnio z kolegą na temat pracy w żużlu i myślę, że niektórymi klubami mogłaby się zainteresować Państwowa Inspekcja Pracy. Rozumiem, ale chciałbym się dowiedzieć, jak było z tym CV? - W moim CV, podobnie jak w profilu na LinkedIn podaję zawsze informacje, które są zgodne z prawdą. Zresztą to oczywiste, że każda osoba wymienia w CV swoje talenty i zalety. Każda osoba, starając się o nową posadę, chce się jak najlepiej sprzedać. To skąd ten grymas na twarzy działaczy Ostrovii i GKM-u? - Kluczowy powód może być taki, że to ja odchodziłem z tych klubów, a nie na odwrót. Poza tym, w chwili odejścia, moje stosunki z prezesami nie były najlepsze. Dlaczego? - Nic nigdy nie jest czarno-białe. Każda ze stron ma coś na sumieniu. Pewnych rzeczy jednak nie powiem, zostawię dla siebie. W Ostrowie śmiali się, że jedyną rzeczą, z której pan zasłynął, było wyważenie bramy. - Jakie tam są bramy, to chyba każdy wie. Obiektywnie rzecz ujmując, samodzielne wyważenie bramy jest niemożliwe. Tylko raz przed meczem zostałem wysłany do otwarcia bramy z pękiem kluczy, na zasadzie może którymś się uda, ponieważ właściwy klucz zaginął. Nie udało się jednak w ten, ani w inny nadprzyrodzony sposób bramy otworzyć. Działacze Ostrovii mówili mi także, że w zasadzie nic pan nie robił, że przez rok był pan na L-4. - W Ostrovii umowę wypowiedziałem po roku pracy, więc to by znaczyło, że wcale nie pracowałem, a to nieprawda. Okres L-4 nie jest nawet zbliżony do roku, ale spraw zdrowotnych nie będę poruszał na forum publicznym. W trakcie swojej pracy dla TŻ Ostrovia stworzyłem między innymi stronę internetową klubu. Co dość śmieszne - zostałem usunięty ze stopki strony jako autor, natomiast zamiast tego pojawia się napis TŻ Ostrovia - wszystkie prawa zastrzeżone. Myślę sobie, że może to i lepiej skoro w składzie drużyny widocznym na stronie głównej nadal znajdują się zawodnicy, którzy już od dwóch lat z klubem nie są związani. Na przykład Renat Gafurov, Marcin Kościelski czy Aleksandr Łoktajew. Obawiam się, że kontaktując się z klubem przez formularz kontaktowy na stronie, nikt nie otrzyma tą drogą odpowiedzi, ponieważ wszystkie wiadomości są przekierowywane na mój były, klubowy adres mailowy. Na szczęście teraz to nie moje zmartwienie. Z pozyskiwaniem sponsorów w Grudziądzu też nie było do końca tak, jak przedstawił to klub? - Zapoczątkowałem rozmowy z Grupą Żywiec, czego dowody widział Pan jeszcze przed dzisiejszym wywiadem. Mój podpis jest na umowie, a o tym, że to nie jedyne pozyskane przeze mnie środki mogą świadczyć, chociażby skany rozmów czy maili. To są fakty. Chwilę przed wejściem pańskiego projektu reaktywacji żużla w Krakowie mieliśmy krach w Rzeszowie. Tak sobie myślę, że może środowisko tak pana przywitało, bo bano się powtórki z Ireneusza Nawrockiego, który właściwie zniszczył Stal. - Mogło tak być. Tyle że to nie było sprawiedliwe, bo ja od początku mówiłem, że nie będzie drużyny w lidze, dopóki nie będzie zabezpieczonego w stu procentach budżetu. Raz popełniłem błąd, porywając się na coś bez pełnego zabezpieczenia finansowego przed imprezą i powiedziałem sobie, że już nigdy tego nie zrobię. Niewiele nam zabrakło, żeby wystartować, ale jednak. Od tamtego czasu minął rok. Coś się dzieje? W międzyczasie powstało stowarzyszenie Wiraż, któremu dobrze układa się współpraca z miastem. Mam dobry kontakt z Adamem Weiglem i wiem, że Wiraż chce mocno zająć się szkoleniem młodzieży, co uważam za dobre rozwiązanie, gdyż Kraków już dość długi okres czeka na swojego wychowanka. Ciężko jednak przewidzieć kiedy żużel w wydaniu ligowym wróci do Krakowa. Na ten moment, nie wiemy, jak to będzie z kibicami, a bez nich, to nie ma sensu. Wiem, że kluby Ekstraligi zostaną zobowiązane do wystawienia drugich drużyn w rozgrywkach na najniższym szczeblu, więc może to mógłby być dobry pomysł na przetarcie szlaków. Najważniejsze, żeby ten sport do Krakowa wrócił. Niezależnie czy za żużel ligowy wzięlibyśmy się my, czy Wiraż lub klub Ekstraligi, to wszystko trzeba zrobić z głową. Jeśli tak się stanie, to będzie zespół w Krakowie, który przetrwa dłużej niż 10 lat. Po tak dużej ilości nieuzasadnionej krytyki nie odechciało się Panu jeszcze żużla? Nie, póki co zamierzam być związany z tym sportem. Wiem jednak, że o determinację w żużlu może być ciężko. Niedawno przeczytałem taki tekst na Interii, gdzie ładnie napisano, jak kluby traktują młodych ludzi. Jak traktują? Jak tanią siłę roboczą. Ja to przerabiałem i nie chciałbym w to wchodzić ponownie jako pracownik. Ewentualnie na bardzo przejrzystych zasadach. W przypadku jednego klubu zdarzało mi się pracować więcej, niż wynosi limit ustanowiony w Kodeksie Pracy. Oczywiście za nadgodziny nikt nie zapłacił. Jestem ciekaw, w jakiej branży jeszcze pracownik do spraw marketingu musi odpowiadać za kegi z piwem i to nie raz do późnych godzin nocnych. Wiele jest jednak ludzi, którzy pracują bezpłatnie. W żużlu często ludzie poświęcają swoje prywatne pieniądze, żeby być bliżej tego sportu. Wróćmy do przeszłości, do tej mojej tezy z Nawrockim. Pan organizował kiedyś turniej w Krośnie i Rolnicki mówił, że pan się z nim nie rozliczył. - Tyle że Rolnicki kasę dostał. Niektórzy zaraz dostrzegli, że płatność została dokonana kilka miesięcy po zawodach, jednak już nie wiedzą, że musiałem prosić się o fakturę i numer rachunku. Inni zawodnicy również zostali rozliczeni. Pamiętam, że Marcin Nowak dziękował mi nawet za uczciwość, co dla mnie było o tyle szokujące, że rozliczenie się z kimś uważałem za sprawę honoru. Jak się z kimś umawiam, to słowa dotrzymuję. Nawet jeszcze za czasów mojej pracy w Ostrowie była sytuacja, gdzie podszedłem do Damiana Balińskiego, by mu oddać dosłownie drobną część pieniędzy. Nie chciał, dziwił się, ale w końcu przyjął. Każdy z zawodników został rozliczony co do złotówki. Tak się zastanawiam, czy pana problemem nie jest przypadkiem wiek. Ludzie widzą 26-latka i myślą sobie, co taki człowiek może właściwie zaproponować. - Być może tak faktycznie jest. Ciężką przypadłością wielu organizacji jest to, że odrzucają ludzi, bo uważają, że więcej da im doświadczony czterdziestolatek. Nie myślą, że czterdziestolatek może być już w fazie stagnacji, że młody może dać więcej, może dać swoją energię i zapał. Przykładowo mogę się pochwalić, że choć projekty zgłoszone w Krakowie do budżetu obywatelskiego przepadły, to jednak na samą promocję projektów miałem poparcie mocnych firm, w tym właściciela stacji Moya, Marketu Ubezpieczeń sponsorującego Daniela Jeleniewskiego, czy sponsora należącego do grupy Nice. Jakieś inne pomysły w żużlu? - Nie, na ten moment skupiam się na Krakowie. Są jednak rzeczy, które mogłyby pojawić się w żużlu - na przykład zawody na wzór angielskiego Ben Found Bonanza, gdzie dochód jest przeznaczony dla zawodników zmagających się z problemami. Musiałoby to jednak być organizowane przykładowo ze wsparciem Żużlowej Reprezentacji Polski. Ostatnio jeden z działaczy chwalił się, że w latach 2014-2020 Fundacja PZM przekazała 211 tysięcy złotych. Możemy operować liczbami, które sumując, robią niezłe wrażenie, jednak każdy może się zastanowić czy nieco ponad 2500 złotych miesięcznie to dużo. To nawet nie jest stawka za jeden punkt w Ekstralidze i to trzymając się regulaminu finansowego. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź