Zawodnicy jak element dekoracji Za nami piąta tegoroczna odsłona cyklu Grand Prix. W Gorzowie całe podium padło łupem lokalnych matadorów, mało gościnnych chłopaków z Moje Bermudy Stali. Na "pudle" stanęło trzech przyjaciół z boiska. Wygrał po raz pierwszy w karierze Anders Thomsen. Szampana w dłoń wzięli także - drugi Martin Vaculik, a trzeci był nasz Bartek Zmarzlik. Żużel i kapryśna aura, to nie jest najlepszy zestaw. Cały misterny plan na fajne ściganie pokrzyżowała w sobotę pogoda. W wyniku krótkich, lecz intensywnych opadów deszczu, świetnie przygotowany tor w momencie zmienił się w błotnistą maź. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego podjęto próbę wystartowania tych zawodów punktualnie. Wystarczyłoby z pół godziny prac i ta nawierzchnia stałaby się o niebo lepsza, bezpieczniejsza. Proszę nie zalewać mnie argumentami, że skoro jest wymagająco, to oddzielamy chłopców od mężczyzn. Jest lato, dominują wysokie temperatury, bardzo szybko uporalibyśmy się z problemem mokrej nawierzchni. Sami zawodnicy biegali przecież do organizatorów, że warto poczekać, a jednak ich prośby odbiły się od ściany. Nie pierwszy raz potraktowano ich jak element show, dekoracji, który nie ma nic do gadania, bo jest tylko i wyłącznie od zabawiania publiki. Jak gladiatorzy w Koloseum, którym pokazuje się albo kciuk do góry, albo w dół, w celu ich uratowania lub skazania na stracenie. Należało opóźnić turniej, choćby po to, żeby ci kibice, to, widowisko i show dostali. Po to, żeby podkreślić fundament tego sportu, czyli mijanki i walkę przez cztery okrążenia z wykorzystanie całej szerokości toru. A tak, niestety połowę zawodów mieliśmy wypaczoną. Znamienny był tez widok upadających żużlowców po zakończeniu wyścigów. Działo się tak, gdy przekraczali magiczną część toru. Fakt pchania zawodów do przodu mocno koresponduje z tym, co zaserwowano nam w np. w Pradze i Teterow. I może ja jestem głupi, że tego nie pojmuję, ale w mojej ocenie w Gorzowie wbito kolejny solidny gwóźdź do zabicia tego sportu. Całe szczęście zawodnicy ukończyli rundę na Jancarzu cało i zdrowo, a to wcale nie było takie oczywiste. Szkoda natomiast, że zmarnowaliśmy połowę turnieju, bo w początkowej jego fazie o końcowym sukcesie decydowały warunki atmosferyczne. Stal faworytem do mistrzostwa Polski Dużo frajdy mieliśmy przy okazji oglądania dekoracji czołowej trójki. Panowie Thomsen, Vaculik i Zmarzlik świetnie się czują w swoim towarzystwie, znakomicie dogadują na torze i poza nim. Na długo w naszych głowach pozostanie forma celebracji tego zwycięstwa przez wesołego Duńczyka. Anders zaimponował tym z czego nie słynął. Perfekcyjny start i dojazd do pierwszego łuku to była zazwyczaj jego pięta achillesowa, a w sobotę "kleiło" mu wszystko idealnie. Na dokładkę Thomsen miał kapitalnie doregulowany silnik, który rwał go do przodu. 28-latek z Odense to taki typ zawodnika, któremu generalnie się dobrze życzy. Anders jest wiecznie uśmiechnięty, wytwarza wokół sobie pozytywną aurę, chyba nie da się go nie lubić. Zwraca uwagę coraz lepsza forma Martina Vaculika. Słowak po niemrawym wejściu w sezon wyraźnie się rozpędza. Ten sprzęt ciągnie, bije od niego konsekwencja, determinacja, agresywna jazda. To jest taka wersja Martina, którą człowiek chce się upajać. Vaculik zgłasza akces do medalu. Nie mam co do tego wątpliwości. Świadczą o tym już zgromadzone punkty i wysoka lokata w klasyfikacji generalnej. A, że ma papiery nawet na mistrza świata, nie musze nikomu tłumaczyć. Bartek Zmarzlik wiózł na swoich barkach dużą odpowiedzialność. W każdym z wyścigów targał na plecach bagaż oczekiwań całego Gorzowa. Jak przystało na mistrza spisał się wzorowo, ale powinniśmy dać mu już spokój z banalnymi pytaniami typu, co się stanie jak nie wygra. Odpowiem za niego, nic się nie stanie. Proszę mnie zweryfikować za parę miesięcy, ale pokuszę się o tezę, że Moje Bermudy Stal Gorzów będzie w tym roku drużynowym mistrzem Polski. Będę to konsekwentnie powtarzał i nie chodzi tylko o to, że poniósł mnie optymizm związanym z wynikami sobotniego Grand Prix. Po dojściu do drużyny super juniora Oskara Palucha, ten zespół zrobił się kompletny. Świetna forma trzech liderów, ich sprzętowe poukładanie, plus zawsze szybki Szymek Woźniak i nieobliczalny Patrick Hansen, to mieszanka wybuchowa. To w ogóle dość zabawne, ale im więcej zawirowań wokół gorzowskiego klubu, tym sportowo Stal rośnie w siłę. Prezes w areszcie, prokuratura węszy w gabinetach, a żużlowcy w życiowej formie. Trzeba wykorzystać ten potencjał. Środowisko gorzowskie z prezydentem i nowym prezesem na czele musi stanąć na rzęsach, żeby tego dorobku nie zmarnować. To są w tym momencie dwie najważniejsze osoby, które wydatnie wpłyną na przyszłość Stali.