Dariusz Ostafiński, Interia: Dla wielu osób jest pan bohaterem, który zablokował starty Rosjan w lidze i Grand Prix. Jak pan się z tym czuje? Michał Sikora, prezes PZM: Zacznę od tego, że ja nie czuję się bohaterem. To za dużo powiedziane. Postąpiłem tak, a nie inaczej, bo takie miałem odczucia. To się nie zmieniło. Dziś podjąłbym podobną decyzję. Jesteśmy w dniu Speedway Grand Prix w Warszawie i nie wyobrażam sobie, że mielibyśmy świętować zwycięstwo jednego z dwóch Rosjan z polskim paszportem. Jakbyśmy musieli odegrać im hymn, to nie wiedziałbym, gdzie się podziać i czy strzelić sobie w kolano, czy po prostu się ukryć. Artiom Łaguta i Emil Sajfutdinow proszę jednak o wydanie polskich licencji, a część kibiców i co najmniej jeden prawnik ich popiera, dowodząc, że tak nie wolno, bo oni niczego złego nie zrobili, bo są Polakami. - A ja uważam, że nie wolno prowadzić wojny i to jest ta sprawa, która determinuje wszelkie działania. Jesteśmy w naprawdę niecodziennej sytuacji. Chyba żaden z nas nie sądził, że dożyje czasów, że w sąsiednim kraju będzie wojna, że będą ginęli ludzie, cywile, dzieci i kobiety. Wydaje mi się, że w tej sytuacji sprawa wydania licencji na zawody żużlowe dla jednego, czy drugiego pana wydaje się sprawą drugorzędną. Każdy normalny człowiek, który na to spojrzy, tak właśnie będzie myślał. Są oczywiście partykularne interesy, które sprawiają, że ktoś może patrzeć inaczej, ale za tym stoi właśnie interes. Na meczach we Wrocławiu biją brawo Artiomowi Łagucie. Spiker wywołuje jego nazwisko, a tłum klaszcze. - To dziwna sytuacja. Tam najwyraźniej działa efekt grupy zachęconej przez spikera, bo też Łaguta jest lokalnym bohaterem. Próbuję to zrozumieć, ale nie do końca rozumiem. We Wrocławiu był też incydent z Glebem Czugunowem. Powiem tylko, że na miejscu zawodnika byłbym spokojniejszy. Myśli pan, że Rosjanie w tym roku wrócą do Grand Prix i ligi? - To chyba nie jest możliwe. Tu raczej klamka już zapadła. Któryś z nich mówił niedawno, że chciałby tylko w lidze. Wiemy w jakim celu. Felietonista Bartłomiej Czekański stwierdził, że Rosjanom można by dać szansę, gdyby zrzekli się swojego obywatelstwa. - To można było zrobić na początku, bo teraz jest już za późno. Zresztą ja nie chcę w tej kwestii niczego przesądzać, bo nie wiem nawet, czy to jest możliwe. Nie znam procedury, nie wiem, czy można ot tak zrzec się obywatelstwa. Poza tym nie wiem nawet, czy jest w ogóle sens poruszać ten temat. Jeden z zawodników rosyjskich pojechał trenować za granicę i ktoś trafnie zauważył, że wygląda, jak flaga Rosji (Sajfutdinow trenując na Węgrzech miał na sobie strój w kolorach rosyjskiej flagi - dop. red.). Wydaje się, że druga strona w ogóle tego nie rozważa. W Grand Prix Warszawy jednym z rezerwowych będzie Ukrainiec. Miał być Marko Lewiszyn, a jest Witalij Łysak. - Daliśmy możliwość wyboru ukraińskiej federacji. Sami myśleliśmy o Lewiszynie, bo on jest w Polsce, trenuje i jeździ dla Cellfast Wilków Krosno. Natomiast koledzy z federacji rozważali trzy inne kandydatury i wskazali na Łysaka. Nie chciałbym oceniać, bo nie znam poziomu sportowego. Na Ukrainie wprowadzono przepis, że mężczyzna w wieku poborowym może wyjechać w ważnym celu na kilka dni i Łysak mógł zostać drugim rezerwowym. Rozmawiałem z Markiem Cieślakiem, który z kolei dyskutował z juniorami biorącymi udział w teście na PGE Narodowym. Były trener kadry mówi, że Ole Olsen zepsuł tor, że na wtorkowym teście zawodnicy mieli problemy. - A ja słyszałem inną opinię z ust trenera Rafała Dobruckiego. Pamiętajmy, że tor na teście, bo ten nie odbywa się pierwszy raz, nigdy nie był jakoś szczególnie dobry. Po to jest jednak robiony test, żeby sprawdzić, czy i jak zachowuje się nawierzchnia w trakcie eksploatacji, jak się zmienia. Ten wtorkowy test wypadł mniej więcej tak samo, jak te które odbywały się poprzednich latach. Dlatego nie obawiam się, że będą jakieś problemy z torem. Trzymam natomiast kciuki za Olsena, żeby dokonał takich poprawek, żeby było wielkie ściganie. Słyszałem, że ułożenie toru było w tym roku bardzo drogie, bo umowa była zawarta w euro. - To prawda. Kurs euro, słaba złotówka plus inflacja zrobiły swoje. W ogóle cena organizacji całego Grand Prix na PGE Narodowym mocno poszła w górę. Mieliśmy jednak umowę z kibicami, którym sprzedaliśmy bilety. Nie mogliśmy się z tego wycofać. Dla nas to, że kibice nam zaufali, że 40 tysięcy osób zatrzymało bilety kupione dwa i trzy lata temu, było dużym obciążeniem psychicznym. Po tych zwrotach zostało nam jeszcze trochę wejściówek do sprzedania, ale 98 procent stadionu będzie zajęte. Będzie kolejne Grand Prix Warszawy? - Co do przyszłości, to ciężko jest mi się wypowiedzieć. Chciałbym zobaczyć, jak będzie wyglądała promocja Grand Prix w wykonaniu nowego promotora. My trzymamy kciuki, żeby to dobrze wyszło i pewnie chcielibyśmy to robić dalej, ale musimy obserwować tendencje. Trochę mniej ludzi przychodzi na zawody, a my jednak musimy sprzedać 50 tysięcy biletów. Ta nasza kalkulacja jest na tym oparta. Kolejna ważna sprawa jest taka, że te bilety musimy sprzedać po wyższych cenach niż te, które obowiązywały w 2019 roku. Niskie ceny biletów, to było dotąd coś, co przyciągało kibiców. - Mieliśmy dotąd ceny ośmiokrotnie niższe niż te, które mają w Cardiff, a to Grand Prix porównywane do naszego. A czy PZMot-owi, organizatorowi imprezy uda się wyjść na zero? - Być może tak będzie. Rozpatrywałbym to jednak nie tylko pod kątem finansowym, ale i promocyjnym. Dla PZM bardzo ważne jest, by żużel był we właściwym miejscu i na tak wspaniałym stadionie, jak PGE Narodowy. Na szczęście mocno wspiera nas PKN Orlen, mocno wspiera nas też ministerstwo sportu. Wielkie ukłony dla Orlenu i ministra, bo bez tego byłoby ciężko. Tak się zastanawiam, czy promotor cyklu nie powinien dla organizatorów flagowych turniejów zastosować jakiejś zniżki, bonifikaty. - Na świecie, w innych cyklach, tak się dzieje. W motocrossie ulgę ma Belgia, która jest mekką tego sportu. W Formule 1 klasyczne eventy na torach Silverstone i Monza też są robione inaczej niż w innych miejscach. Tam są inne warunki niż dla wchodzących do gry. Sport żużlowy jest jednak trochę inny. Wiadomo, że żużlowy pieniądz leży w Polsce, a nasze miasta prześcigają się w walce o prawa. Kto da więcej za możliwość organizacji. Sami sobie zepsuliśmy rynek. To prawda. - W tym roku mamy aż cztery turnieje i to jest rekord. Promotorowi nie udało się wbić na Łotwę, więc w zastępstwie pojechał do Wrocławia. Cztery z jedenastu rund w Polsce, to bardzo dużo. A jeszcze może być tak, że to będzie cztery z dziesięciu, bo Oceania jest niepewna. Jak patrzę na kalendarz, to mam wrażenie, że nic się nie zmieniło na lepsze. Narzekaliśmy na BSI, a Eurosport Events robi dokładnie to samo. - Trochę racji w tym jest, ale ja bym poszukał pozytywów. Dużo się zmieniło, jak idzie o wizerunek. Jest duża inwestycja w infrastrukturę. Otoczka wokół zawodów jest inna. Scena dla zwycięzców robi wrażenie. Są nowe boksy. W telewizji też jest kilka bajerów. Szkoda, że nie ma tego w otwartej telewizji, tylko w playerze, bo to oznacza, że te telewizyjne smaczki będą tylko dla tych, co wykupią transmisje. Cieszę się, że nasza runda jest w telewizji otwartej. A tak w ogóle, to najważniejsze, żeby zawodnicy zrobili show, bo wtedy wiele z tych innych spraw zejdzie na dalszy plan i nie będzie aż tak wielkiej dyskusji wokół samego promotora. Słyszałem, że polskie turnieje w telewizji otwartej, to zasługa PZM, że mocno w tej kwestii naciskaliście. - Zadałem Francois Ribeiro z Eurosportu takie pytanie i przyznaję, że wierciłem mu dziurę w brzuchu. Dla nas i dla innych polskich miast ten zwrot mediowy jest bardzo ważny. Player to przyszłość, ale nie wiem, czy nie za wcześnie na to rozwiązanie, dlatego naciskaliśmy na polskie Grand Prix w kanałach otwartych. Cieszę się, że nas wysłuchano.