PGE Ekstraliga. Sędziowie skradli show! Przemysław Termiński grzmi, że jego drużyna została w Lesznie okradziona ze zwycięstwa. Choć sędzia Krzysztof Meyze w gruncie rzeczy naprawdę chciał dobrze, to sam padł ofiarą wyboistych zapisów regulaminowych. W konsekwencji popełnił błąd, więc w tej sytuacji trudno nie zgodzić się z argumentacją działacza. Pocieszające w tym wszystkim jest to, że Apator miejsce w play-offach i tak ma pewne, więc błąd arbitra nie powinien mieć większych konsekwencji dla zespołu prowadzonego przez Roberta Sawinę. Pół żartem pół serio można by napisać, że poprzez nowy system rozgrywek (awansuje do play-offów sześć drużyn) mamy w lidze nieco mniej emocji, ale ich brak rekompensują nam sędziowie. Coraz częściej zdarzają się bardzo dyskusyjne decyzje. Podobnie było w Częstochowie, gdzie w jednym z biegów wykluczony został Kacper Woryna, a zdaniem Leszka Demskiego czerwona lampka powinna była zapalić się przy nazwisku Krzysztofa Kasprzaka. Swoją drogą wspomniany wcześniej Demski ma sporo pracy w Magazynie PGE Ekstraligi, gdzie musi gęsto tłumaczyć i oceniać decyzję arbitrów. Zadanie wcale nie takie proste, bo niektóre zawiłości regulaminowe wprawiają w niejednego w zakłopotanie, a nawet śmiech. Kosmita Zmarzlik i kosmita Kołodziej Wracając jednak do tematów czysto sportowych trudno przejść obojętnie wokół kosmicznej jazdy Bartosza Zmarzlika i Janusza Kołodzieja. Obaj ciągną swoje drużyny za uszy. Gdyby nie Zmarzlik, Betard Sparta najpewniej bez większych problemów pokonała by u siebie Moje Bermudy Stal. Z kolei gdyby nie zawrotne akcje Kołodzieja, to Fogo Unia straciłaby punkty w meczu z Apatorem Toruń. Czapki z głów dla obu panów Z drugiej jednak strony, o ile jesteśmy przyzwyczajeni do popisowej jazdy Zmarzlika, o tyle Kołodziej przechodzi drugą młodość. 38- letni zawodnik tak dobrego sezonu nie miał od 2010 roku, kiedy wygrywał praktycznie wszędzie i ze wszystkimi. Aż żal, że nie ściga się w tym sezonie w cyklu Grand Prix. W takie formie miałby spore szanse na dobry wynik. Będzie trzęsienie ziemi w Grudziądzu? A miało być tak pięknie. Jeszcze kilka tygodni temu rozpływaliśmy się nad zespołem ZOOleszcz GKM-u Grudziądz, który zaliczył świetne wejście w sezon i wydawało się, że spokojnie awansuje do play-offów. Czas szybko zweryfikował drużynę Janusza Ślączki, która w ostatnie kolejce w Częstochowie zdobyła ledwie 25 punktów. Prezes klubu Marcin Murawski nie krył rozczarowania mówiąc o kompromitacji. - Przepraszam wszystkich kibiców. To się nie powinno zdarzyć - mówił wyraźnie poruszony działacz. Jego zdaniem drużyna musi skupić się na wygraniu kilku kolejnych meczów i spokojnym utrzymaniu. Później przyjdzie pora na refleksje i zmiany. Nie można wykluczyć, że w klubie w końcu uderzą pięścią w stół, a niektórzy zawodnicy będą zmuszeni odejść. Może to dotyczyć przede wszystkim Przemysława Pawlickiego czy Krzystofa Kasprzaka. Obaj wyraźnie zawodzą, a w całym sezonie stać ich tylko na pojedyncze zrywy. To znacznie za mało jak na drużynę, która ma aspiracje, aby powalczyć o coś więcej niż tylko utrzymanie w lidze.