Kamil Hynek, Interia: Trudniej się do pana dodzwonić niż do prezydenta. Waldemar Górski, prezes Arged Malesy Ostrów: Nie było o czym opowiadać, a w klubie jest co robić. Spraw do załatwienia jest mnóstwo. Na głowie mamy poprawę infrastruktury stadionowej, wprowadzamy dużo nowości. Wyzwań jest sporo. Czyli Agred Malesa wchodzi do PGE Ekstraligi już nie tylko pod kątem sportowym. - Dużo się dzieje. Tworzymy nowe biura na trybunie głównej, rozbudowujemy pion sportowy, dokładamy nowe etaty. Oprócz tego mam swoją firmę i nieraz naprawdę brakuje sił żeby pogadać przez telefon. A no właśnie, bo pan dzieli obowiązki prezesa w klubie żużlowym z prowadzaniem własnego biznesu. - Zdarza się, że w domu bywam gościem. Przyjeżdżam z pracy wieczorami. Jest też tak, że jednego dnia odwiedzam biuro w klubie, a potem jadę do firmy. I tak to się kręci. Od mediów społecznościowych pan się jednak nie odciął. Jest pan lwem Facebookowym. Lubi pan interakcję z kibicami. - To prawda, lubię. Nie zajmuje mi dużo czasu żeby coś napisać, albo wrzucić zdjęcie. Fani muszą wiedzieć, że jeszcze daje technologicznie radę (śmiech). Kiedy zapadła ostateczna decyzja, że podejmujecie rękawicę i skorzystacie z prawa awansu do PGE Ekstraligi. - Wiążąca i dająca duże nadzieje na powodzenie ekstraligowej misji była przedsezonowa konferencja prasowa z przedstawicielami władz miasta. Padły na niej deklaracje, a my otwarcie powiedzieliśmy, że w ciągu dwóch - trzech lat chcemy awansować do PGE Ekstraligi. Z tym, czy my awansowalibyśmy teraz, czy za rok, los beniaminka zawsze jest podobny. Ma podwójnie ciężko. Ale dobrze, że uciekliśmy z eWinner 1. Ligi, bo za kilka miesięcy te rozgrywki będą jeszcze trudniejsze. Nie pokusiłbym się o wskazanie jednego murowanego faworyta do awansu. Pan wie, co oznacza powiedzenie, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ. Teraz pan tryumfuje, bo Ostrów wraca do PGE Ekstraligi po dwudziestu czterech latach, ale pamiętam taki moment na początku sezonu, że nieźle się panu od fanów oberwało. Pan im odpowiedział w komentarzu, że nie jest przyspawany do stołka i może w każdej chwili odejść. - Nie ukrywam odrobinę zabolała mnie ta fala krytyki. Miło by było żeby teraz te same osoby uderzyły się w pierś. Koszykarze świętowali niedawno mistrzostwo Polski, ale też miewają słabsze okresy. Nie można kogoś skreślać po dwóch nieudanych meczach, a potem wyżywać się w social mediach. Oprócz pieniędzy, mocnych zawodników trzeba też mieć w sporcie kapkę szczęścia. Męczą pana opinie ekspertów, którzy już po zamknięciu okna transferowego postawili na was krzyżyk, że podzielicie los ROW-u Rybnik sprzed dwunastu miesięcy. - Jestem przyzwyczajony. Z podobnymi stwierdzeniami spotykamy się co roku, że po co i z czym pchamy się do PGE Ekstraligi, skoro zaraz spadniemy z hukiem. Myślę, że wszystkich pozytywnie zaskoczymy. Na pewno nie złożymy broni. Co będzie waszym największym atutem? ROW nie miał juniorów, Motor jak się utrzymywał, to posiadał w tej formacji mocny duet. Wy też macie zdolną młodzież. - Naszą siłą jest atmosfera i brak wywierania presji. Nikt nikogo nie wytarga za uszy, jak przydarzy się słabszy mecz. Trener Staszewski jest spokojnym człowiekiem, umie rozmawiać z chłopakami i nie mam wątpliwości, że sobie te klocki odpowiednio poskłada. Przenieśmy ten luz, spokój i zero napinki z poprzedniego sezonu, a wszystko zagra. My nie prężymy muskułów, bo znamy swoje miejsce w szeregu. Celem jest utrzymanie. Długo celebrowaliście awans? Wzięliście ze sobą szampany na finał do Krosna? - Z tego co wiem, to organizator miał zapewnić szampany, ale jakoś ich nie było. Nie było czasu na fetowanie. W poniedziałek rano byliśmy na nogach. Odwiedzaliśmy naszych partnerów - rodzeństwo Garcarków, wybraliśmy się do siedziby Arged i Malesy. Ile kosztowała marynarka, którą spalił pan w Krośnie? To była górna półka cenowa, czy z niższej pan wziął żeby nie było szkoda? - Najważniejsze że była łatwopalna i fajnie się "jarała" (śmiech). Przepisów pożarowych raczej by nie przeszła. Bracia Garcarkowie, to ojcowie chrzestni tego awansu? - Tych ojców chrzestnych jest bardzo dużo i nie sposób ich wszystkich wymienić. Dzięki współpracy panów Garcarków z tunerem Rysiem Kowalskim Tomek Gapiński, Grzesiu Walasek i nasi juniorzy mieli silniki z najwyższej półki. Ta pomoc sprzętowa jest nieoceniona. To już była Ekstraliga w eWinner 1. Lidze. Kuba Krawczyk dostał na koniec sezonu "rakietę" od Flemminga Graversena. Mariusz Staszewski brał jednostki od Flemminga, kiedy sam był jeszcze czynnym żużlowcem więc się świetnie znają. Jak weszliście na rynek transferowy, to faktycznie nie było już w czym przebierać? - U nas była taka niepisana umowa, że jak awansujemy, to nie zmieniamy składu. A ja obietnic dotrzymuję. Dzwonił do nas choćby Matej Zagar, ale każdego zawodnika oddelegowuje do Mariusza. Rozmowy z zawodnikami, to jego obowiązek. W kwestie doboru żużlowców nigdy się nie wtrącałem. Ja mam swoje działki do obrobienia. Chris Holder to był autorski pomysł menedżera Staszewskiego? - Mariusz zapytał Chrisa, czy byłby chętny na przyjście do Ostrowa. Ustaliliśmy warunki, Australijczyk na nie przystał i to cała historia tego ruchu. Macie nadwyżkę w składzie, jednego seniora więcej. Zawodnicy przy podpisywaniu kontraktów mieli świadomość, że będą walczyć o skład? - Wyszliśmy z założenia, że zdrowa konkurencja się przyda. Nie mamy szerokiej ławki, a żużel jest sportem urazowym i wolimy dmuchać na zimne. Przychodzą sparingi, okres przygotowawczy, a wraz z nimi pechowe, nieplanowane kontuzje. Nie będzie tak, że najsłabszy dostanie wolną ręką w poszukiwaniu klubu i puścicie go na wypożyczenie? - Nie mam bladego pojęcia, co zadecyduje trener. To pytanie powinno być skierowane do niego. Na razie się jeszcze nad tym tematem nie zastanawiałem, bo też jest na to stanowczo za wcześnie. Jest pan zwolennikiem KSM-u, żeby ruszyć zabetonowaną giełdę, czy jak ktoś ma kasę niech rządzi? - Teraz i tak było na bogato z transferami. Mamy dwa hity, ale wprowadzenie tej regulacji mocniej skruszyłoby beton. KSM spowodowałby, że liczba bomb transferowych zwiększyłaby się. Straciliście Patricka Hansena. Macie żal do niego, że was tak długo wodził za nos. Duńczyk niemal do końca sezonu nie powiedział oficjalnie, że odchodzi do Moje Bermudy Stali Gorzów. - My wiedzieliśmy o jego odejściu przynajmniej od początku sierpnia. Do dzisiaj nie wiem, czy wziął te pieniądze z Gorzowa, o czym szeroko rozpisywała się prasa. Nie wiem tego i nie wnikam. Byłem przekonany, że Patrick zmienia klub, bo chce się rozwijać, iść tam gdzie są większe szanse na występy w play-off. Nie mam do niego pretensji, jestem mu wdzięczny za to, że do ostatniego biegu "umierał" za nasz zespół. Jest jednym z głównych autorów naszego awansu. Był profesjonalistą w każdym calu, walczył jakby miał z nami zostać. Mam swoją teorię na Hansena w Gorzowie. On by z wami został, ale podpisał jakiś papier w Gorzowie i nie było odwrotu, a sam chyba nie za bardzo wierzył w awans Arged Malesy do PGE Ekstraligi i stąd ten pośpiech. - Spójrzmy na to z innej strony. Patrick wchodzi do innej bajki. U boku będzie miał m.in. dwukrotnego mistrza świata - Bartka Zmarzlika. Nie wiem z kim Hansen negocjował, ale może było tak, że w Gorzowie naciskano na niego żeby szybko się określił. Tyle, że to tylko moje domysły. Życzę mu jak najlepiej, a przyszłość pokaże czy zrobił właściwie. Macie deklaracje od dotychczasowych, najważniejszych, tytularnych sponsorów, że zostaną z klubem w PGE Ekstralidze? - Niebawem będę jeździł z podziękowaniami do naszych wszystkich sponsorów. Umówimy się na kawkę, pogadamy o tym, co nas czeka. Co odpowiedzą? Nie wiem, ale bardzo na nich liczę. Wrzucał pan niedawno zdjęcie z panią prezydent i między wierszami można było wyczytać, że możecie wiązać duże nadzieje, jeśli chodzi o wsparcie z miasta. - Dzięki pomocy Ratusza nasz stadion piękniej z każdym dniem. Poczyniono duże inwestycje, które pozwolą wypełnić nam rygorystyczne, ekstraligowe wymogi. Za niedługo zaczniemy się szeroko chwalić pracami na stadionie. Z tego miejsca dziękuje pani prezydent i całej jej ekipie, że przekazała środki na poprawę infrastruktury. Może pan procentowo oszacować, ile wasz budżet wzrośnie w porównaniu z poprzednim sezonem? - Skoczy około trzysta procent. Jesteśmy na etapie dopinania różnych umów. Nie jesteśmy takim klubem, że w styczniu mamy już całą kasę na koncie. Mogę w sumie, to już głośno zdradzić, że z powodu dużego nasilenia meczów w tygodniu, przez moment złapaliśmy zadyszkę finansową. Na szczęście udało nam się wyjść na prostą. A jak pan podchodzi do tego, że Arged Malesa awansowała mając drużynę "dziadków"? - Chyba juniora starszego i juniora młodszego (śmiech). Kiedy Greg Hancock zdobywał ostatni tytuł mistrza świata miał czterdzieści pięć lat. Proszę pana, to nasz Tomek Gapiński z czterdziestką jest przy nim młodym chłopaczkiem. Ale czy Janusz Kołodziej, albo Nicki Pedersen, którzy świetnie sobie radzą na najwyższym szczeblu, to młodzieniaszki? Śledzę żużel od dawna i pamiętam, jak zaczynał Jarek Hampel. Facetowi też zaraz przekręci się licznik na czwórkę z przodu. Waszym dużym handicapem był tor. Zabijaliście rywali przygotowaniem nawierzchni. - My mieliśmy z niego pożytek tak naprawdę, kiedy "ruszyliśmy" go przed Bydgoszczą. Wcześniej zremisowaliśmy z Orłem Łódź. Później siedliśmy z Mariuszem i naszym toromistrzem Kaziem. Zastanawialiśmy się jak go ugryźć żeby wyeliminować największą armatę Polonii - Wadima Tarasienkę. Facet był tak pogubiony, że po trzech seriach miał z jedno oczko. Chłopakom to przypasowało, szli z ustawieniami w ciemno, bo na Rybnik i Krosno w play-off tor był już identyczny. Inna sprawa, że Berntzon zanotował zwyżkę formy, a reszcie drużyny strasznie zależało żeby awansować. W zespole jest zupełnie inna mobilizacja, gdy wiesz, że to może być dla kogoś ostatni mecz w tej drużynie. My mamy żużlowców z dużym ekstraligowym doświadczeniem, niejeden się zdziwi, jak do nas przyjedzie. Musieliście się ostro nagimnastykować żeby namówić do przedłużenia umowy Mariusza Staszewskiego? - Doskonale zdawałem sobie sprawę, że do Mariusza spływają propozycje, ale nie czułem zagrożenia, że stracimy trenera. Traktujemy się jak koledzy, a nie ktoś na linii prezes-trener. Mariusz jest tutaj doceniany, był zawodnikiem drużyny z Ostrowa i ma u nas jak u pana Boga za piecem. Jeśli tylko nie będę wchodził w paradę ze swoimi złotymi myślami, a nie mam takich zapędów, to Staszewski jeszcze długo popracuje w Ostrowie. W Arged Malesie ma tych swoich "dzieciaków", którzy są wpatrzeni w niego jak w obrazek. Ten klub przeszedł wielką przemianę w ciągu kilku lat i Mariusz również jest twarzą tego projektu. On rósł razem z klubem, a klub z nim. Ma pan jeszcze jakieś marzenie w związku z żużlem w Ostrowie? Piękny sen o awansie już się spełnił. - Wiara czyni cuda i trzeba wierzyć, że się uda utrzymać. Wykonał pan telefon do szefa Motoru Lublin - Jakuba Kępy, aby zapytać o receptę na uniknięcie degradacji? - Nie, ale może to dobry trop (śmiech). Kto by pomyślał, że w utrzymaniu pomoże Motorowi Paweł Miesiąc, który wylądował teraz w 2. LŻ. Nie ma sezonu żeby nie wyskoczył jakiś królik z kapelusza i zaliczył sezon konia. To też działa w drugą stronę. - Oczywiście, w życiu nie postawiłbym przecież na spadek Falubazu. Ale to są właśnie uroki sportu. Dlatego, skoro wszyscy piszą, że spadniemy, to niech dalej w to brną. Rozumiem, że panu to nie przeszkadza. Może na przekór, ich przepowiednie trafią do kosza? Dla nas uratowanie PGE Ekstraligi będzie smakować lepiej niż dla co poniektórych złoty medal DMP.