Kiedy porównujemy żużel kiedyś i dziś, to jedna rzecz na pewno nie uległa zmianie. Chodzi o ryzyko. Teraz mamy co prawda dmuchane bandy na łukach, bandy absorbujące siłę uderzenia na prostych i tory wygłaskane niemal do przesady, ale i też mamy zdecydowanie większe prędkości niż kiedyś. Obecnie zawodnik, jadąc na prostej, osiąga prędkości rzędu 120 kilometrów na godzinę. Kiedyś było szybko, ale nie aż tak. 80 na godzinę, to już był szok. Mauger jechał tak, że juniorom opadły szczęki z wrażenia Obecnie liczy się to, co zawodnik ma pod siedzeniem. Szybki motocykl nawet z przeciętnego żużlowca może zrobić mistrza. Jak to mówią eksperci wystarczy trzymać gaz na full i jechać nie popełniając większych błędów. Kiedyś kluczowa była technika. Wielki mistrz Ivan Mauger jeszcze w latach 90-tych pokazywał młodym chłopakom, którzy w okresie zimowym przyjeżdżali do niego po naukę na antypody, jak dzięki wybornej technice przejechać szybko cztery okrążenia. Juniorzy byli w szoku, widząc, że taki dziadek, choć wcale nie pędzi na złamanie karku, osiąga czasy lepsze od nich. Nic dziwnego, że wielu znawców speedway’a lubi mówić: kiedyś to było. No było, bo obecnie liczy się silnik wyżyłowany aż do przesady. Żużel zaczyna przypominać Formułę 1, gdzie mijanek jest jak na lekarstwo, a największe emocje mamy, kiedy zawodnicy zjeżdżają do pit-stopu. Tymczasem siłą tego starego, dobrego żużla były właśnie mijanki. Teraz liczy się głównie start, bo na trasie ciężko coś zdziałać. Są wyprzedzenia, ale to zdecydowanie nie jest, to co kiedyś. Starzy mistrzowie musieli mieć oczy dookoła głowy. Bo kiedyś, nawet jeśli niektórzy mieli delikatną przewagę sprzętową, to inni potrafili to nadrobić brawurą. Mistrz Szczakiel lubił opowiadać, jak odbijał się od bandy, jak napędzał motocykl niczym wariat, byle tylko dopaść Maugera. Dwa punkty Zmarzlika, to więcej niż roczna gaża Szczakiela Stare gwiazdy mogą startującym obecnie zawodnikom pozazdrościć dwóch rzeczy: pieniędzy i sprzętu. Zacznijmy od kasy. Standardowe wynagrodzenie Szczakiela, to było 80 złotych za punkt, 200 złotych za najlepszy czas i 500 złotych za rekord toru. Rocznie Szczakiel zarabiał na żużlu około 20 tysięcy. Zdarzały się premie ekstra, jak ta w wysokości 36 tysięcy 200 złotych za tytuł, ale nie było ich aż tak wiele. Szczakiel wszystko, co zarabiał chował do kieszeni, bo był amatorem i nie musiał płacić za sprzęt. Nie zmienia to faktu, że gwiazdy, które dziś inwestują nawet milion rocznie w utrzymanie teamu i na zakupy sprzętu biją mistrza Szczakiela na głowę. Jego 20 tysięcy rocznie można zestawić z kontraktem Zmarzlika na 2022 rok, gdzie jest 1,5 miliona złotych za podpis i 12 tysięcy za punkt. Zmarzlik tylko w polskiej lidze zarobi ponad 4 miliony. Tamten stary żużel wygląda ubogo nawet jeśli weźmie się pod uwagę tak wyśmiewane stawki, jak te obowiązujące w Grand Prix. Złoto Szczakiela wyceniono na 500 funtów, a teraz mistrz może zarobić grubo ponad 100 tysięcy dolarów. Jasne, że na to składa się wiele rund, ale nawet jedna wygrana za ponad 10 tysięcy dolarów, to jednak więcej niż 500 funtów. Kiedyś żużlowcy mieli okulary pożyczone od rolników Przejdźmy do różnic sprzętowych. Jasne, że stawianie żużla obok F1 jest dużą przesadą, ale przez te prawie 40 lat od czasów Szczakiela zmieniło się bardzo dużo. I to pomimo tego, że żużlowy silnik, to jest prosta konstrukcja. Speedway to jednak nie tylko silnik, ale i też inne detale. Starzy polscy mistrzowie mieli przestarzałe motocykle, kanapy zamiast eleganckich siodełek, okulary, jakie rolnicy używali do oprysków i kaski tzw. orzeszki. Szczakiel jadąc po złoto miał już piękny kask Bella i dobry silnik pożyczony od kolegi, ale dziś z takim sprzętem nie miałby czego szukać. Dziś to nawet wielki Mauger miałby spore problemy, choć akurat on mógł zawsze liczyć na to co najlepsze. Przyjeżdżał do fabryki Jawy, selekcjonował silniki. W jego jednostkach był inne skoki korbowodów, inne cylindry. Były one kryte nikasilem, podczas gdy inni mieli żeliwne. W silnikach Maugera tłok lżej chodził i kręcił więcej obrotów. Kiedyś tłumy i galacticos, a dziś 20 procent Jednak Mauger i Szczakiel jeździli na silnikach dwuzaworowych, a dziś ściga się na czterozaworowych. W międzyczasie mieliśmy silniki Jawy, Neila Streeta i Weslake. Nazwy nie mają jednak wielkiego znaczenia. Liczą się przede wszystkim obroty, jakie kręcił, kręci taki silnik. Kiedyś to było 7, góra 8 tysięcy obrotów. Teraz jest ponad 10 tysięcy. Dawniej moc produkował duży, ciężki wał, obecnie ta moc bierze się właśnie z obrotów. W trakcie jazdy liczą się szczegóły, jak ułożenie ciała, ustawienie zapłonu czy gaźnika. Kiedyś takiego kombinowania nie było. Jeśli dziś trener kadry Rafał Dobrucki mówi, że wynik robi sprzęt (wpływ zawodnika na końcowy rezultat ocenia na 20 procent), to kiedyś zdecydowanie było inaczej. Motocykl miał znaczenie, ale większe miała technika. Teraz najważniejsza jest moc silnika i gadżety. Kiedyś Marek Cieślak, były szkoleniowiec kadry, opowiadał, jak wsiadł na motocykl Leona Madsena, którego trenował we Włokniarzu, i jak złapał za sprzęgło, to stwierdził, że gdyby on miał takie jako zawodnik, to byłby wielokrotnym mistrzem świata. Bo sprzęgło ma przełożenie na moc w tylnym kole, co ma znaczenie. Wielu jednak dałoby sobie rękę uciąć za to, żeby ten żużel z bajerami zamienić na ten z dawnych lat, bo on miał w sobie niepowtarzalny urok. To nie przypadek, że największe wówczas stadiony w Europie: Stadion Śląski w Chorzowie i angielskie Wembley zapełniały się do ostatniego miejsca. Finały oglądało po 100 tysięcy widzów. Dziś 50 tysięcy na PGE Narodowym jest wielkim wydarzeniem. Dziś jednak nie ma takich gwiazd, jak kiedyś. Bo kiedyś, jak mawia Cieślak, zawodnicy byli ludźmi z innej galaktyki.