Orzeł Łódź plasuje się dziś w bezpiecznym środku pierwszoligowej tabeli. Odsunął od siebie zagrożenie spadkiem z ligi, ale nie jest także wymieniany w gronie zespołów mających walczyć o promocję do PGE Ekstraligi. Reforma systemu rozgrywek sprawiła jednak, że łodzianie i tak wystąpią najprawdopodobniej w fazie play-off. Aby być stuprocentowo pewnym miejsca w najwyższej szóstce, Orzeł musi wygrać dwa najbliższe mecze - domowy z żegnającym się powoli z 1. Ligą Startem Gniezno oraz wyjazd do przedostatniego w tabeli Rybnika. Jeśli w tych spotkaniach podopieczni Piora Świderskiego stracą punkty, to będą musieli oglądać się na wyniki innych zespołów. By dodatkowo zmotywować drużynę, rodzina Skrzydlewskich ufundowała dla niej premię w wysokości 50 tysięcy złotych. By ją otrzymać, zespół musi wygrać oba te mecze. Skrzydlewscy, szczególnie pan Witold - były prezes Orła, formalne nie piastują już żadnych funkcji w klubie, ale wciąż mają na niego spory wpływ. Przez wiele lat tamtejszy żużel kojarzył się niemal wyłącznie z jego osobą. Premia 50 tysięcy złotych na pierwszy rzut oka wygląda rzeczywiście obiecująco, ale wystarczy kilka sekund spędzonych z kalkulatorem w ręku, by przekonać się, że to nic wielkiego. Jeśli Orzeł wygra oba te mecze, to każdy z siedmiu zawodników drużyny otrzyma po około 7 tysięcy złotych, a więc 3,5 tysiąca za mecz. To okolice równowartości wypłaty za jeden punkt. Najlepsi zawodnicy Orła zdobędą ich w najbliższych dwóch tygodniach ponad 20. Szumne oświadczenia dotyczące wypłat stały się w ostatnich tygodniach znakiem rozpoznawczym Orła. Kilka tygodni temu Internet obiegły zdjęcia dokumentu, w którym zarząd klubu "zamrażał" pensje zawodników aż do zakończenia rundy zasadniczej. Miała to być kara i środek dyscyplinujący nałożony po serii słabszych spotkań.