Za dwa tygodnie z drobnym okładem środowisko żużlowe wstrzyma oddech. Na pożegnalnej gali Marcina Najmana po ringu turlać się mają Edward Mazur i Dominik Tyman. Jeden już chyba były zawodnik, a drugi marzący, żeby nim być. Stawką tego osobliwego pojedynku tytanów czarnego sportu osiem klocków. Przegrany podniesie z ringu pięć tysiaków. Ciekawe, czy panowie długo negocjowali swoje gaże, bo przepraszam, ale jeśli miałbym już walić na oślep rękami; inaczej bowiem przebiegu tej nazwijmy to walki sobie nie wyobrażam, wolałbym chociaż solidnie zarobić. Mieć podkładkę, dlaczego zdecydowałem się na udział w czymś podobnym. Przyznacie jednak, że normalnie nazwiska Tyman i Mazur was nie grzeją. Żeby to przełożyć na real, gdyby obaj mieli zmierzyć się na torze, a jakaś telewizja to transmitowała, pewnie nawet nie wstalibyście z łóżka po pilota żeby włączyć telewizor. Ale MMA to już inna bajka. Najman uderzył w czuły punkt polskiego kibica. Doskonale sobie przekalkulował, że żużel w Polsce, chociaż przeżywa swoje problemy wciąż jest motorem napędowym, na którym można zbić złoty interes. Czuję w kościach, że PPV będzie szło jak woda, a główny punkt wieczoru, czyli pojedynek organizatora z niejakim dżentelmenem o wdzięcznie brzmiącym pseudonimie Taxi złotówą zostanie zepchnięty na dalszy plan. Wyjdę na ignoranta, ale o ile wiem, kto to jest Najman, z racji pisania o speedwayu nazwiska Mazur i Tyman też nie są mi obce, to rywal Marcina jest dla mnie kompletnym anonimem. Bez pomocy wyszukiwarki google strzelałbym, że do przyjaciela Sławomira Drabika startuje kierowca Ubera. W dalekosiężnych planach Najmana ujęte są kolejne gale przez niego promowane, a na fight cardach mają się znaleźć coraz atrakcyjniejsze żużlowe zestawienia. Kacper Woryna to ciekawy trop, ale na ten moment z wiadomych względów nierealny do zrealizowania. Z tym, że za dwadzieścia tysięcy, które mu Marcin zaproponował można już iść się trochę powygłupiać. Na waciki wystarczy. Osobiście chętnie zobaczyłbym w oktagonie Nickiego Pedersena. Tu jednak trzeba by obracać walutą w Euro. Jestem przekonany, że chętnych do oklepania Duńczyka ustawiłaby się pokaźny rozmiarów kolejka. Nie ma chyba żużlowca, któremu trzykrotny indywidualny mistrz świata nie zaszedł za skórę przynajmniej jeden raz. Z nieskrywaną rozkoszą obejrzałbym prezesowskie derby Częstochowy - Marek "spalona rozdzielnia" Grzyb vs. Michał "dosypana glinka" Świącik. Obaj panowie to erudyci, czarodzieje słowa. W lecie między nimi nie raz iskrzyło w mediach społecznościowych. Okładali się na wymiany zdań. Jest tutaj potencjał na trash talking najwyższych lotów. Panie Marcinie my umiłowani w speedway, takich starć sobie życzymy! Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!