Nie pasowały mu pytania Jakiś czas temu poprosiłem jednego z zawodników zagranicznych o rozmowę. Żużlowiec odpisał, żeby podesłać mu pytania na mejla. Dostosowałem się, a dzień później po prostu oniemiałem. Zastanawiałem się, czy zawodnik, którego personalia zachowam dla siebie, cytując klasyka, nie pomylił odwagi z odważnikiem. Odpowiedź brzmiała mniej więcej tak: Treść pytań mi nie pasuje i nie podoba się, więc może pan nie doczekać się odpowiedzi. Pozdrawiam. Rozumiem, gdybym wszedł mu z butami w życie prywatne i zapytał o jakieś kłopotliwe sprawy, życiowe problemy, a na odpowiedź "nie bo nie" pewnie nawet bym się uśmiechnął, ale pan żużlowiec dostał naprawdę standardowy zestaw pytań. Układając je pomyślałem nawet, że wyświadczę mu przysługę. Nie miał ostatnio dobrej passy więc mógłby przypomnieć o sobie szerszej publice. Ale, żeby nie być gołosłownym podam kilka przykładów tych okrutnych i dociekliwych pytań. Jedziemy: Czy nie uważa, że zasiedział się w danym klubie, czy jego kariera nie wyhamowała, co mu dał pobyt w zespole X, jaki plan mają na niego w nowym miejscu itp. Naprawdę żadna sensacja. Odniosłem wrażenie, że zawodnik chciałby sam sobie ułożyć pytania i jeszcze na nie wspaniałomyślnie, wygodnie odpowiedzieć. Brakowałoby tylko żeby sam ze sobą się pokłócił. Jednego kolegę redakcyjnego ten sam zawodnik wcześniej też nieźle wystawił do wiatru. Tyle, że tam jeszcze odesłał wywiad po autoryzacji, ale za chwilę się rozmyślił i napisał mu w prywatnej wiadomości, że jednak nie zgadza się na publikację. Zrobił na złość kibicom i sponsorom Zawodnikowi ciężko zrozumieć, że takim zachowaniem popełnia klasyczne harakiri. Już pal licho, że traktuje dziennikarzy jak najgorsze zło, my to przebolejemy, najwyżej wrócimy do niego za pół roku sprawdzić, czy przeszedł szkolenie z PR-u. Ot taki mały kurs między przygotowaniami do sezonu. Skoro w szkole można zaaplikować obowiązkowe zajęcia z WF-u, to w żużlu z PR-u tym bardziej. To nie boli, a przydać się przyda, czego dowód dostałem na załączonym obrazku Ten typ zawodnika nie ma ma świadomości, że nie robi na złość nam, tylko, a może przede wszystkim sponsorom i kibicom. Dziennikarz jest pomostem między fanami, którzy zwłaszcza w zimie z chęcią przeczytaliby, co u danego żużlowca słychać. Jeśli on spuścił po brzytwie żurnalistę, to rykoszetem obrywa też kibic. To system naczyń połączonych. Odwróćmy teraz sytuację. Przychodzi potencjalny sponsor do zawodnika z naszej historii i mówi: słuchaj misiu kolorowy, wyłożymy na ciebie niezłą kasę, kupimy nawet busa, ale musisz wystąpić w spocie reklamowym naszej firmy. Żużlowiec bez chwili wahania odpiera: jasne, tylko proszę wyślijcie scenariusz reklamówki na mejla. Nazajutrz oddzwania i mówi: panowie, w sumie, to nie podoba mi się forma tej reklamy, nic z tego nie będzie. Wierzycie w coś takiego? Oczywiście, że takie zdarzenie nie ma racji bytu. Pojawią się komentarze, że wylewam żale, ponieważ zawodnik miał czelność odmówić Hynkowi. Tak jak napisałem wcześniej wielu żużlowców nie chciało rozmawiać ze mną, czy kolegami, ale do tej pory nie robiłem z tego sensacji, bo i raczej odbywało się to na ludzkich zasadach. Tutaj granica smaku też nie została przekroczona, ale warto zwrócić uwagę, że nie mamy łatwo, ale jak komuś przyłożyć, to najczęściej na pierwszej linii frontu do oberwania jest ten zły dziennikarz. Sęk w tym, że on nie przeprowadza wywiadów do szuflady, nie siedzi do późnych godzin nocnych i spisuje tekst, bo cierpi na bezsenność. On się poświęca dla czytelników, tak jak zawodnik na torze wychodzi z siebie, żeby widownia, która przychodzi na mecz oszalała na jego punkcie. Dlatego próbujmy się zrozumieć nawzajem i ułatwiajmy pracę, a nie budujmy jakieś dziwne mury. PS.Uprzedzam kibiców śledczych. Zawodnicy wybrani do zdjęcia są przypadkowi.