Andrzej Rusko i Krystyna Kloc prawdopodobnie dopną wreszcie swego. Obsesyjna choroba o nazwie drużynowe mistrzostwo Polski trawiła tę parę działaczy nieprzerwanie od piętnastu lat, ale wygląda na to, że w tym roku ich męki zostaną ukrócone. Betard Sparta Wrocław zremisowała pierwszy mecz finałowy w Lublinie 45:45 i już tylko cud na Stadionie Olimpijskim mógłby pozbawić drużynę Dariusza Śledzia złotych medali. Tam w dniu rewanżu, w niedzielę będzie się działo, będzie zabawa, tam strzelą korki od szampanów, które pewnie od piątkowego poranka chłodzą się w zamrażarkach. Jeśli będzie inaczej, obiecuję, że odszczekam i przeproszę Wrocławianie wywieźli zwycięski remis z twierdzy Lublin, bo byli zdesperowani i żądni tego złota jak nigdy. Gołym okiem widać było, że brak tego krążka z najcenniejszego kruszcu uwiera Spartę jak drzazga w czułym miejscu. Byli po prostu za szybcy, za wściekli dla Motoru. W ostatnich czterech latach, Sparta razy stała na podium, w tym dwa razy znalazła w finale. Tytuł był na wyciągnięcie ręki, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Najłatwiej powiedzieć mocarna i przeklęta we Wrocławiu Fogo Unia Leszno. Abstrahując od błędu taktycznego Jacka Ziółkowskiego - Motor poza genialnym Dominikiem Kuberą i fragmentami Mikkelem Michelsenem nie miał żadnych argumentów. Jakby po informacji o tym, że nie pojedzie kapitan - Grigorij Łaguta, z lublinian zeszło powietrze. W paraliż stawką nie wierzę. Zbyt doświadczonych zawodników ma w składzie Maciej Kuciapa. Gospodarzy nie tłumaczy (a przynajmniej do mnie podobne wymówki nie trafiają) również opad deszczu, który pojawił się nad Al. Zygmuntowskimi tuż przed zawodami. Rozkładana była plandeka. Klucz był w startach (Sparta wygrywała niemal wszystkie) choć na trasie można była ścigać się po całej szerokości toru. Motor cały mecz gonił, a kiedy w końcu dopadł Spartę zawody się... skończyły. Gdyby spotkanie zaczynało się od szesnastu wyścigu zakładam, że wynik byłby na korzyść gospodarzy. We Wrocławiu wyłonili się bohaterowie nieoczywiści - Daniel Bewley i Gleb Czugunow. Przed meczem wielu znajomych pytało mnie, czy powinni obstawić zwycięstwo Sparty po wyższym kursie. Szczerze im to odradzałem, ponieważ nie wierzyłem w tę dwójkę. Biję się w pierś. Woffinden położył Sparcie poprzednie finały, a w czwartek zasuwał aż miło. To była właśnie ta wersja Brytyjczyka, dla której podstawiono mu pod nos trzyletni kontrakt. Potwierdziły się przedsezonowe przewidywania, że wyciągając z GKM-u Artioma Łagutę, Rusko kupił sobie za jednym zamachem maszynkę do zdobywania punktów i złoty medal. Rosjanin nie zaprezentował się wczoraj olśniewająco, ale przez całe rozgrywki ciągnął Spartę za uszy. Ale to jest właśnie siła Wrocławia. Nawet bez jednego lidera, ktoś zawsze wyskoczy jak królik z kapelusza i zatrze różnicę.