Po odejściu do Betard Sparty Wrocław Artioma Łaguty większa odpowiedzialność za wynik drużyny Zooleszcz DPV Logistic GKM-u Grudziądz miała spaść na barki Kennetha Bjerre. Gdy układano w zimie skład bez Rosjanina, to właśnie w filigranowym Duńczyku widziano drugą obok Nickiego Pedersena lokomotywę ciągnącą wagon z napisem GKM w stronę utrzymania w PGE Ekstralidze. O ile trzykrotny mistrz świata zgodnie z oczekiwaniami spełnia swoje zadanie, o tyle Bjerre rozczarowuje i jest potężną kulą u nogi w talii Janusza Ślączki. Cierpliwość działaczy właśnie się wyczerpała. Kilkanaście godzin temu gruchnęła wiadomość o zakontraktowaniu przez GKM Pawła Miesiąca. W Grudziądzu wyszli z założenia, że nie ma na co czekać i trzeba ratować, co się da, bo z tak kiepskim Bjerre i Krzysztofem Kasprzakiem, to Grudziądz za chwile wyląduje na torach eWinner 1. Ligi. Kennethowi bat na pewno się przyda. Pod jego adresem coraz częściej padają zarzuty, że jeśli poczynił w zimie inwestycje, to na bank nie w sprzęt. W każdym razie rozchodzi się o to, że silniki, których używa są stare. Bjerre ma je tylko na bieżąco remontować i wymieniać części. Klub chciał nawet pomóc żużlowcowi wyciągnąć go z dołka, podstawiając pod nos jednostki Ryszarda Kowalskiego. Ten chyba uznał tę propozycję za dość uwłaczającą więc dalej męczy się na swoich osiołkach. Od razu jak żywo przed oczami stanęła mi pewna historia z Grand Prix Challenge 2018. Turniej odbywał się w Landshut. Nawiasem mówiąc pojechaliśmy do Niemiec mocną tarnowską grupą kibicować Januszowi Kołodziejowi, który w znakomitym stylu wygrał całe zawody i wjechał do elity. Kiedy zawodnicy zeszli z podium, udaliśmy się do parku maszyn. W finale, ale bez sukcesu wystąpił także marzący do tej pory o wielkim powrocie do cyklu Bjerre. 36-latek był wtedy ostatni rok zawodnikiem spadającej z PGE Ekstraligi Unii Tarnów. W okolicach paddocku zaczepiliśmy Kenia. Ucięliśmy sobie pogawędkę, z której najmocniej utkwiło mi w pamięci zdanie, że na Tarnów trafił mu się złoty silnik ze stajni Petera Johnsa zahaczający o... 2014 rok. Bjerre w Unii występował w latach 2015-2018. To była stara szafa, na którą chuchał i dmuchał. Drżał byle tylko nie padła na amen. Rzeźbił ten silnik niemiłosiernie, ale w Tarnowie na nim fruwał. Regulował go w ciemno i ładował dwucyfrówki aż miło. Na wyjazdach za to zmieniał się nie do poznania, często rażąc nieporadnością. Zawodnik o określonej klasie, czy renomie, a za takiego powszechnie uważa się Bjerre nie powinien uciekać się do tanich wymówek. Pisał zresztą o tym na naszych łamach Leszek Tillinger. Coś tutaj ewidentnie nie gra, że gość bierze za swoją pracę ciężkie pieniądze i nie potrafi zrobić ośmiu punktów, a jak ktoś wyciąga do niego rękę, to ją odtrąca. Przecież Bjerre jedzie nie tylko dla siebie, ale może i głównie dla zespołu. A ten jest najpoważniejszym kandydatem do spadku. Już samo budowanie siły drużyny na Bjerre jest obarczone ciężkim ryzykiem. Podejrzewam, że w Grudziądzu też już są mądrzejsi i jakby udało się GKM-owi na koniec sezonu szczęśliwie zawinąć do ekstraligowego portu, to Kenneth nie będzie tym, który w nowym sezonie chwyci tam za ster. Do odzyskania nadszarpniętego zaufania może już nie wystarczyć nagła eksplozja formy. Sami prezesi również dochodzą powoli do wniosków, że z Bjerre, to oni PGE Ekstraligi nie zwojują. Interesujesz się sportem? Sprawdź nowy serwis Sport Interia! Sprawdź