W sobotę i niedzielę na stolicę światowego żużla na chwilę zamieni się Manchester. W mieście gdzie niczym Bogowie traktowani są Eric Cantona, czy Cristiano Ronaldo, a za obrzydliwie gigantyczne pieniądze szejków zbudowano potęgę City pod dowództwem managera - Josepa Guardioli odbędzie się kolejna edycja Speedway of Nations. Pięć dni wcześniej na torze Belle Vue odbyła się próba generalna przed światowym czempionatem par. Asy podejmował w finale Premiership Peterborough Panthers. Z konikarskiego obowiązku podamy, że gospodarze wygrali pierwsze spotkanie 46:44 (skromna zaliczka nie wystarczyła jednak do mistrzostwa, w w rewanżu Pantery wygrały u siebie 51:39 i to one zdobyły tytuł), ale akurat dla nas wynik miał drugoplanowe znaczenie. Tory angielskie słyną z tego, że jeśli nikt ich nie zepsuje i są świetnie przygotowane oglądamy na nich "sensational speedway". Gdy usłyszysz to poparte emocją i poniesionym głosem stwierdzenie z ust komentatorów angielskiej telewizji - Nigela Persona oraz Kelvina Tatuma wiedz, że coś się dzieje. Wołaj sąsiadów, odłóż żelazko, odkurzacz, co tylko masz pod ręką i wlepiaj wzrok w ekran telewizora lub komputera, bo każde mrugnięcie okiem może oznaczać przegapienie czegoś ciekawego. Mój kolega redakcyjny - Wojtek Kulak napisał w relacji, że w Manchesterze byliśmy świadkami żużlowych gwiezdnych wojen. Piękne. Epitetów podkreślających zachwyt nad tym, co zobaczyliśmy znalazłoby się więcej. To była po prostu uczta, reklama czarnego sportu w najczystszej postaci. Brakowało tylko legendarnego ring announcera - Michaela Buffera żeby wykrzyczał swoje opatentowane na grube miliony zdanie - Lets get ready to rummble (przygotujcie się na wielkie grzmoty). Chciałbym żeby takowe były przy okazji SoN, które jest wisienką na torcie sezonu 2021 na świecie. Jeżeli nowy gracz na międzynarodowym rynku firma Discovery, która od 2022 roku będzie odpowiadać m.in. za cykl Grand Prix i SoN chce nagrać spot zachęcający do śledzenia żużla na najwyższym poziomie, to wystarczy, że weźmie urywki z Manchesteru i ma po robocie. I tak sobie po tym porywającym spotkaniu od razu myślę, no to w weekend dostaniemy po obiedzie taki lunch, że palce lizać. Szybko jednak zszedłem na ziemię, gdy ocknąłem się, że przecież do Manchesteru przyjedzie ze swoją świtą wielbiciel polewaczek - Phil Morris, który na Motoarenie, przynajmniej w pierwszym dniu finału Grand Prix obrzydził nam żużel do szpiku kości. Zamiast mijanek i walki na żyletki, otrzymaliśmy zawodników oblepionych kilogramową szprycą. Taki luźny wniosek, może niech gospodarze wywiozą wszystkie polewaczki za miasto, albo zamkną Morrisa w garażu i wypuszczą dopiero po zakończeniu niedzielnych zawodów. No, ale żarty na bok. Mam nadzieję, że pan Phil obejrzał dokładnie poniedziałkowy finał i wyciągnął wnioski. Bo jeśli Morris znowu nam zepsuje zabawę, zacznie lać w nawierzchnię hektolitry wody, to naprawdę chyba nikt już nie będzie miał wątpliwości, że facet albo jest jakimś sabotażystą, albo nie zna się po prostu na robocie, lub przegrał z kimś jakiś dziwny zakład. Panie Morrisie drogi, polecam konsultację z zarządcami obiektu, ludźmi odpowiedzialnymi za przygotowanie toru w Manchesterze, albo najprędzej nie wchodzenie im paradę. Niech im pan da wolną rękę, a potem zapyta jak się robi tor żeby nam z nóg pospadały kapcie. Swoich ludzi niech pan wyśle na urlop, a sam sezon zakończy z klasą, bo więcej było za pana sprawą ziewania i ciskania pilotem o podłogę niż podrywania z kanapy.