W Polsce mamy dwa typy prezesów. Pierwszy tzw. spokojny obserwator, ze swoim miejscem na trybunie VIP, zabawiający sponsorów, oglądający mecz na uboczu i drugi z syndromem niespokojnych nóg, ten schodzący do parku maszyn, patrzący aktywnie na ręce trenerowi, biorący czynny udział w naradach drużyny, klepiący po plecach zawodników. Mnie osobiście zdecydowanie bliżej jest do tego modelu z prezesem za szybą, czyli dopóki mecz trwa przysługuje mu opaska na dowolne siedzisko na koronę stadionu, ale bez wstępu do parkingu. Po piętnastym biegu rób, co chcesz, siadaj nawet na traktor, ale nie kradnij zawodnikom show, nie bądź w centrum uwagi. Po prostu dziwnie ogląda mi się prezesów krzątających się między boksami. Nie wierzę też, że obecność szefa klubu w pobliżu po prostu nie wpływa negatywnie na niektórych żużlowców. W tym zbiorze zawierają się np. nazwiska Piotra Rusieckiego z Fogo Unii Leszno, Michała Świącika z Eltrox Włókniarza, Andrzej Rusko z Betard Sparty, czy Krzysztofa Mrozka z ROW-u Rybnik. Choć trenerzy często powtarzają, że im osoba szefa klubu w parku maszyn nie przeszkadza, to jednak gdyby mieli wybór, to najchętniej wysłaliby swojego pryncypała poza jego obręb. Żużel jest prawdopodobnie jedyną dyscypliną, w której pan prezes ma tak łatwy dostęp do swojego zespołu w trakcie trwania zawodów. W każdym, innym szanującym się sporcie prezesi nie siedzą na ławkach rezerwowych razem z zawodnikami, nie wchodzą przed spotkaniem i w jego przerwie posłuchać odprawy, albo przemowy szkoleniowca. Po owszem, ale w ogniu rywalizacji jest to najzwyczajniej w świecie niemożliwe. Ostatnio do zmiany trenera doszło w klubie z Rybnika. Jedną legendę - Marka Cieślaka, zastąpiła inna tylko, że bardziej lokalna - Antoni Skupień. To dla najbardziej utytułowanego menedżera w Polsce Krzysztof Mrozek zrobił wyjątek i większość zawodów ligowych oglądał z perspektywy klubowego balkonu. Jego aktywność w mecz ograniczała się co najwyżej do przyniesienia Cieślakowi gorącej herbaty. Wyniki nie szły jednak w parze z oddaniem pełni władze panu Markowi, drużyna miała walczyć o awans do PGE Ekstraligi, a nie awansowała nawet do finału play-off więc James Bond naszego speedwaya schodzi z powrotem na ziemię. Opinie o Mrozku są różne i budzą raczej skrajne poglądy. Jedni go kochają, inni nienawidzą, w każdym razie na pewno nie należy do prezesów, którzy dadzą sobie w kaszę dmuchać. Jak trzeba, to i z kibicami pójdzie na wojnę. Ile, to już razy ci chcieli wywieźć go ze stadionu na taczkach, a on trwa i ma się dobrze. Jego kamizelka kuloodporna odbija wszystkie łuski. Nie ukrywam, że jakąś tam sympatię do prezesa Mrozka mam. Śledzę youtubowe filmiki odkrywające kulisy meczów ROW-u, uważam zresztą, że klub z Rybnika znajduje się w czołówce telewizji klubowych. Tam jest tyle mięsa meczowego, że można by nimi obdzielić kilka klubów. Tak jak w felietonach Mrozka, nie ma pudrowania. I w minionym sezonie prezesa Mrozka mi w nich brakowało. Z przyzwyczajenia szukałem go wzrokiem. On zawsze dodawał kolorytu tym produkcjom i nawet cieszę się, że jego przeciwsłoneczne, czarne okulary znów będą żywym elementem krajobrazu parkingu ROW-u. Nie będę pudrował więc Skupień dostaje Mrozka w pakiecie i będą pewnie prowadzili zespół wspólnie. Na przywoływanych migawkach pan Krzysztof często wcielał się nie tylko rolę asystenta szkoleniowca, ale i członka sztabu, psychologa, czy rzucającego żartem dla rozładowania napiętej atmosfery śmieszka. Ale akurat dla niego, to naturalne środowisko, on tam czuje się jak ryba w wodzie, a na tarasie wyraźnie się męczył. Jak ta ryba wyrzucona na brzeg wody.