Za tydzień na praskiej Markecie rusza cykl Grand Prix. Po raz ostatni dwóch reprezentantów Polski stało na podium klasyfikacji generalnej w 2010 roku. Z upragnionego i długo wyczekiwanego tytułu cieszył się wówczas Tomasz Gollob, a srebro odbierał Jarosław Hampel. Czy po jedenastu latach historia zatoczy koło i na zakończenie cyklu - na naszej ziemi w Toruniu kolejny duet odśpiewa z dumą Mazurka Dąbrowskiego? Sugerując się kursami bukmacherów jest na to spora szansa. Faworytem w ich oczach, co zrozumiałe jest dwukrotny i aktualny mistrz świata - Bartosz Zmarzlik. Niewiele więcej zarobimy typując złoty medal Macieja Janowskiego. Zmarzlik będzie szedł po klasycznego hat-tricka, trzeci tytuł z rzędu, Janowski spróbuje zdetronizować młodszego kolegę i sięgnąć po swój dziewiczy krążek w Grand Prix. Dla Zmarzlika takim brakującym skalpem jest wciąż złoto IMP. A tak swoją drogą, gdyby z obu panów ulepić jednego sportowca, wyszedłby nam żużlowiec kompletny. Wychowanek Sparty Wrocław ocierał się o medal GP już trzy razy i zawsze coś stawało na przeszkodzie, że obchodził się smakiem. Przeważnie im bliżej było decydujących rozstrzygnięć, tym notował słabsze wyniki. Najgorsze dla sportowca miejsce czwarte zajmował w sezonach 2017, 2018 i 2020. Ale jeśli teraz nie zrzuci z siebie klątwy, to już chyba nigdy. Tylu argumentów, które mogą się złożyć na sukces 29-latek dawno nam nie dostarczył. Pewnie na Zmarzliku, to co wyprawia aktualnie Janowski nie robi specjalnego wrażenia, ale nie ma przesady w stwierdzeniu, że Maciek znajduje się w życiowej, albo nawiązując do jego przydomka magicznej formie. Legitymuje się pierwszą średnią w PGE Ekstralidze, trafił kosmicznie szybkie silniki od najlepszego tunera na świecie - Ryszarda Kowalskiego, z rywalami rozprawia się jedną ręką, a na koła zakłada legendarne już tureckie Anlasy. Kiedy w minioną niedzielę, na torze drużynowego mistrza Polski z Leszna dogonił najpierw lokalnego matadora - Janusza Kołodzieja, a potem jeszcze odrobił dużą stratę do Jasona Doyle’a długo zbieraliśmy szczęki z podłogi. To był Janowski - maszyna wersja 2.0. Wczytując się w komentarze można znaleźć i teorie spiskowe, że Janowski jest w bieżącym sezonie nienaturalnie szybki i pasowałoby znaleźć odważnego, który oprotestuje mu silniki. Tak dla zasady. Sęk w tym, że położyć kasę na stół jest bardzo łatwo, ale kiedy kontrola nic nie wykaże, wygłupić jeszcze łatwiej. Przecież Artiom Łaguta i Zmarzlik też ścigają się na sprzęcie spod ręki Kowalskiego i w tym przypadku podejrzliwych spojrzeń próżno szukać. Za Zmarzlikiem i Rosjaninem ma przemawiać wysoka dyspozycja od kilku lat, a Janowskiego wystrzał formy wiele osób boli. Lider Betard Sparty idealnie poukładał sobie klocki wewnątrz teamu. W parku maszyn skacze wokół niego dwóch, kiedyś ściśle ze sobą współpracujący mentorów - Rafał Haj i Greg Hancock. Ten polsko - amerykański tandem rozdawał jeszcze nie tak dawno karty w GP, a teraz całe swoje doświadczenie przerzuca na Janowskiego. Maciej jest w tym sezonie zawodnikiem z innej planety, choć w przeszłości przykleiła się do niego łatka zawodnika miękkiego. Takiego, któremu brakuje nutki szaleństwa, efektu "wow". Biegi z jego udziałem zazwyczaj nie wbijały nas w fotel. Był absolutnym przeciwieństwem Zmarzlika. Lider Moje Bermudy Stali, gdy tylko pojawia się pod taśmą, pachnie odpalanymi fajerwerkami. Teraz Janowski wygląda jakby naoglądał się w zimie biegów Bartka. Ma luz, na torze nie bierze jeńców i zmienił nieco sylwetkę na motocyklu. Atutem Janowskiego zawsze był moment startowy, a gdy weźmiemy pod uwagę, że areny tegorocznego cyklu, może poza Toruniem nie są przesadnie bogate w linie do wyprzedzania, to w Pradze powinniśmy dostać odpowiedź, czy Magic będzie potrafił przełożyć ligową dominację na arenę międzynarodową. Szczerze mówiąc, z miłą chęcią obejrzałbym bajkę o królu Maciusiu I, który spełnia marzenia, a batalia o tytuł IMŚ 2021 jest wewnętrzną rozgrywką dwóch świetnych zawodników z kraju nad Wisłą. Nieprawdaż?