Osiem lat temu Adam Nawałka zabrał opaskę kapitana reprezentacji Polski Jakubowi Błaszczykowskiemu i przekazał ją Robertowi Lewandowskiemu. Trener naszej kadry zrobił to w białych rękawiczkach, ponieważ obecny piłkarz Wisły Kraków był kontuzjowany i musiał namaścić jego następcę. Padło na "Lewego", który zachował funkcję, nawet po powrocie Błaszczykowskiego na boisko. Sęk w tym, że wcześniejsze odgórne ustalenia nagle złamano. Dowódcą na boisku miał być ten zawodnik, który zapisze przy swoim nazwisku najwięcej występów z orzełkiem na piersi. Oliwy do ognia dolewał jeszcze fakt, że obaj panowie niespecjalnie za sobą przepadali. Cała sytuacja odbiła się szerokim echem w mediach. Poprawa wyników kadry zeszła na drugi plan. Oberwało się także Nawałce. Trenerowi zarzucono, że nie potrafi wyjść z twarzą z kłopotliwego klinczu, a do którego poniekąd sam doprowadził. Taką siłę przebicia ma właśnie piłka nożna. Jeśli dzieje się coś istotnego wokół reprezentacji i jej najważniejszych piłkarzy, to czołówki gazet są zarezerwowane właśnie dla nich. Na żółte paski z napisem pilne wjeżdżają informacje, co Krychowiak, Szczęsny i gwiazdor Bayerny Monachium zjedli na śniadanie, albo jakim modelem odkurzacza wysprzątali mieszkanie. Żużel też ma swojego Błaszczykowskiego i Lewandowskiego. Tylko, że gdyby zapytać przeciętnego Kowalskiego o kogo chodzi, ten pewnie zmarszczyłby brwi ze zdziwienia i poprosił o następny zestaw pytań. Dwóch najlepszych żużlowców w kraju też raczej nie chodzi na wspólne imprezy, ale próbuje się tolerować. Wcześniej kapitanem był Maciej Janowski, a teraz jest nim Bartosz Zmarzlik. Różnica w obu sportach, które "grzeją" Polaków jest taka, że kiedy Błaszczykowskiego pozbawiono opaski, ten mocno to przeżył. Ale z gry w niej nie zrezygnował. Janowski wyleciał z kadry, bo rzucił trenerowi L4 przed kończącym sezon meczem towarzyskim. Wyszło na to, że szkoleniowiec - Marek Cieślak wyświadczył mu przysługę. Janowski miał już zaplanowane wakacje i nie chciał ich odwoływać. Potraktował najważniejszą drużynę w kraju jak piąte koło u wozu, coś mało wartościowego. Kilku zawodników poszło jego śladem i rozpętała się afera. Gdyby chodziło o piłkarzy, tych zjechano by na funty, a u żużlowców podobne występy rozeszły się po kościach. Janowskiemu nawet na rękę było, że nie musiał być już kapitanem biało-czerwonych, bo jak się tak patrzy z boku, to dla wielu żużlowców jest ona kwiatkiem do kożucha. Kiedy trzymują powołania, to trudno oprzeć się wrażeniu, że uszczęśliwia się ich na siłę. Dla nich liga, gdzie koszą milionowe kontrakty, to priorytet. Pod Łukaszem Piszczkiem, do którego po urazie... Błaszczykowskiego zadzwonił Leo Beenhakker, by ten przyleciał na zgrupowanie przed Euro 2008 prosto z wakacji na greckiej wyspie Rodos aż zapaliła się ziemia. Spakował w te pędy walizki i po paru godzinach był już gotowy na pomoc. Niedawno zastanawiano się, czy człowiek, który bił mechaników powinien być kapitanem zespołu ligowego. Opinie były różne, ale jednak większość ludzi związanych z żużlowym środowiskiem niespecjalnie przyjęła ten pomysł z entuzjazmem. Piłka z kolei potrzebuje skurczybyków. Kogoś kto krzyknie, zmotywuje. Roy Keane z Manchesteru United nie należał do grzecznych chłopców, ale był najważniejszym żołnierzem w układance Alexa Fergusona. Szkot wiedział, że jak iść na wojnę to z Irlandczykiem, bo on zawsze stanie w pierwszym rzędzie. To był urodzony szef, który potrafił prowadzić trash talk już w tunelu prowadzącym na boisko. Trzeba też sobie uzmysłowić, że w żużlu coraz częściej kapitanowie są tylko po to, żeby pokazać się na prezentacji, wręczyć proporczyk. Słowo słup może być dla kogoś obraźliwe, ale jest chyba właściwie. Pokolenie Tomasza Golloba, czy Leigh Adamsa, czyli ludzi, którzy mieli ogromny wpływ na drużyny odchodzi powoli do lamusa. Teraz światowe gwiazdy, oczywiście z drobnymi wyjątkami zamykają się w swoich boksach i niespecjalnie dzielą się swoją wiedzą, chociaż powinny grać do jednej bramki. Nie ma już żużlowych Keanów, którzy wezmą śrubokręt i obskoczą w przerwie wszystkie boksy w parku maszyn i ruszą na pomoc partnerom. Dlatego, czy kapitanem będzie jeden, drugi, czy trzeci facet, nie ma większego znaczenia. W żużlu ta opaska nic nie waży, a o tym kto ją wirtualnie zakłada dowiadujemy się zazwyczaj z programu zawodów, albo jak powie o tym spiker na stadionie. Ot takich kilka różnica w przepychankach kibiców, co jest sportom narodowym Polaków i dlaczego każdą wygraną Zmarzlika nad Lewandowskim we wszelakiej maści plebiscytach trzeba traktować jak nie mieszczący się w głowie miły wybryk natury.