Czy leci z nami pilot? Sabotaż taktyczny w Toruniu. W roli głównej menedżer ZOOleszcz GKM-u - Janusz Ślączka. W poprzednim tygodniu pialiśmy z zachwytu nad tym jak jego kolega po fachu - Piotr Baron z Fogo Unii Leszno wychodzi ze skóry, żeby wywieźć korzystny wynik z Motoareny, chociaż nie miał do dyspozycji dwóch krajowych armat. To był elementarz jak taktycznie rozgrywać zawody. Pięć dni później Ślączka daje nam podręcznikowy przykład jak położyć lagę na mecz. Trener GKM-stał z założonym rękami i nie za bardzo kiwnął nawet palcem, żeby spróbować zastosować jakieś czary taktyczne. Jakby rozpisywanie zawodników pod ZZ-etkę było już wystarczającą łamigłówką. Ktoś naprawdę mógł sobie pomyśleć, że Ślączka miał w nosie wynik derbowej potyczki. Zdobędziemy 34, czy 43 punkty? Wszystko jedno, po co go chociaż spróbować przypudrować. Nawet dziennikarze Eleven drapali się po głowie, czy z grudziądzanami leci pilot. Gdyby pana Janusza nie wychwyciły kamery w parku maszyn, to nawet nie za bardzo byśmy wiedzieli, czy jest obecny z zespołem. Żeby było jasne, Ślączka nie podał eWinner Apatorowi zwycięstwa na srebrnej tacy. GKM ten mecz i tak miałby w plecy (34:56), ale przynajmniej wyszedłby z niego z twarzą. Nikt nie zarzuciłby menedżerowi brak reakcji na wydarzenia w meczu. Zespół miał podziurawiony jak najlepszej jakość szwajcarski ser, ale trzech zawodników spisywało się co najmniej przyzwoicie i zasługiwało na jedną szansę więcej. Przemek Pawlicki, Frederik Jakobsen oraz Krzysztof Kasprzak szarpali i nie można powiedzieć, że się nie starali. Program zawodów zostawił w domu? Każdy trener ma swój plan na spotkanie, ale tutaj wyglądało to tak, jakby planem Ślączki na wyjazd do Torunia był czysty program zawodów. Kiedyś mówiono, że pan Janusz, to jeden z największych cwaniaków w polskim żużlu, ale akurat w Toruniu nie było tego widać. Ciężko wytłumaczyć taką bierność, zwłaszcza, że debiutujący w barwach GKM-u Emil Breum nadawał się do kilkukrotnej zmiany. Raz zastąpił go Pawlicki, ale potem i tak nie dostał wyścigu z ZZ więc jego bilans zysków i strat wyszedł na zero. W Duńczyku drzemie potencjał, ale to wciąż melodia przyszłości. Przez moment zastanawiałem się, czy chłopak nie ma jakiś kwitów na Ślączkę, że ten z uporem maniaka dalej go wystawiał. Gdybym był kibicem GKM-ę czułbym lekki niesmak, że trener mojej ukochanej drużyny przechodzi obok meczu i do maksimum nie wykorzystuje liderów. Tym bardziej, że to jeszcze nie czas na zabawę. GKM nie jedzie w lidze o pietruszkę, wciąż liczy się w walce o play-off i zabieranie wyścigów zawodnikom, którzy potrzebują ich jak kania dżdżu, bo ciągle rażą nieustabilizowaną formą zakrawa na samobójstwo. No chyba, że sami podeszli do szkoleniowca proszą o danie na złapanie oddechu, to zwracam honor. Ale jakoś nie podejrzewałbym ich o to.