Przed nami druga, miejmy nadzieję już pełna kolejka spotkań w PGE Ekstralidze. Cztery drużyny odkryły w ubiegły weekend pierwsze karty. Czas na drugi kwartet. Hitowo zapowiada się starcie w Częstochowie. Do gościnnej w ostatnich latach jaskini lwa przyjeżdża podrażniony porażką w Gorzowie Byczy mistrz. Szykują się potężne grzmoty. Fogo Unii głęboko zajrzy w oczy widmo drugiej porażki z rzędu. Dla czterokrotnego z rzędu mistrza Polski i absolutnego dominatora ostatnich lat, to jednak nie pierwszyzna. W zeszłym sezonie, w przeciągu pięciu dni leszczynianie wrócili na tarczy, najpierw z Wrocławia, a potem Lublina. Sęk w tym, że wtedy ciężar gatunkowy tych spotkań był zupełnie inny. Fogo Unia była praktycznie pewna pozycji lidera po fazie zasadniczej i mogła sobie pozwolić na rozluźnienie. Teraz po przegranej pod Jasną Górą podopieczni Piotra Barona mogą osiąść nawet na dnie tabeli. A to już nowość. Naprawdę dawno tego nie grali. A jak już zagrali, to otarli się o... spadek. Dokładnie pięć lat temu Fogo Unia miała zero punktów po dwóch meczach. Nikt się wtedy takim stanem rzeczy specjalnie nie przejmował. W końcu sezon wstecz, na podium polał się szampan z okazji zdobycia po pięciu latach przerwy drużynowego mistrzostwa Polski. Nikt w najczarniejszych snach nie przeczuwał, że po mizerii na starcie może dojść do katastrofy. Fogo Unia zajęła siódme miejsce po fazie zasadniczej i tylko dzięki odwołaniu baraży utrzymała się wcześniej w PGE Ekstralidze. Byki wyprzedziły wówczas w tabeli wyłącznie słabiutką i zdemolowaną psychicznie po śmierci Krystiana Rempały Unię Tarnów. A i tak klub z Małopolski zbił obrońcę tytułu na swoim obiekcie, odnosząc jedno ze swoich zaledwie trzech zwycięstw na przestrzeni sezonu 2016. Dlatego jeśli ktoś po stronie leszczyńskiej wierzy w zabobony, albo dziwne zbiegi okoliczności, powinien pędem udać się do różdżkarza w celu odgonienia złych mocy. Historia zatoczyła bowiem koło. Katem Fogo Unii na inaugurację na stadionie im. Alfreda Smoczyka była... Stal Gorzów, która odprawiła z kwitkiem mistrza... 48:42. Prawda, że na usta ciśnie się legendarny już komentarz Mariana Maślanki, gdy Martin Smolinski przecinał pierwszy linię mety w Grand Prix Zelandii 2014, głośną krzycząc - ALE JAJA! Z tamtego składu ostał się jedynie kapitan - Piotr Pawlicki. I co ciekawe był w tamtej potyczce z gorzowianami najsłabiej punktującym żużlowcem Fogo Unii. Ten jeden rok posuchy i bryndzy był wypadkiem przy pracy. Później nastała era seryjnie palonych marynarek prezesa Piotra Rusieckiego. A i teraz Fogo Unia kadrowo jest mocniejsza niż tę pięć sezonów do tyłu. W powtórkę z rozrywki trudno uwierzyć, zwłaszcza, że trzy ekipy (Grudziądz, Zielona Góra, Toruń) wyraźnie odstają od reszty. Tyle, że wtedy też się nikomu nie mieściło w głowie, że Fogo Unia może zaliczyć taki zjazd. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź