Wszystkie plagi egipskie spadły na Arged Malesę Tak po ludzku szkoda mi Arged Malesy. Beniaminek jest dostarczycielem punktów, obrywa od każdego jak leci i istnieje duże prawdopodobieństwo, że zakończy sezon w PGE Ekstralidze z zerowym dorobkiem w tabeli. Niby człowiek wiedział, a jednak się łudził, że teraz papierowe rozważania wyrzucimy do kosza. No, bo Ostrovia była skazywana na pożarcie, ale jak to zwykle przed sezonem bywa wdzięcznie prężyła muskuły, że tym razem będzie inaczej. Tylko, że nie na takie smutne pożegnanie z elitą ostrowianie zasługują. Kibicuję mocno, żeby ten licznik ruszył z miejsca, bo ktoś kto popatrzy w suche wyniki, szybko wyrobi sobie zdanie, że ta Arged Malesa, to straszne dziady i niepotrzebnie się pchała do PGE Ekstraligi. Nie chodzi o to, żeby po kolejnej przykrej porażce pastwić się nad Ostrowem. Chłopaki szarpią, walczą, ambicją, którą są napakowani pewnie obdzieliliby przynajmniej pół PGE Ekstraligi, ale za wrażenia artystyczne punkty przyznają tylko w łyżwiarstwie figurowym. Jeździ się tak jak przeciwnik pozwala, a ci są przynajmniej klasę lepsi. I choć matematyka wciąż daje nadzieję na uniknięcie degradacji, to trzeba ten optymistyczny scenariusz rozpatrywać w kategoriach cudu. Jakby tego było już nawet okrutny los wydał wyrok na Arged Malesę. Wszystko sprzysięgło się przeciwko ekipie Mariusza Staszewskiego. Na zespół w ciągu tych kilku miesięcy spadły chyba wszystkie plagi egipskie. Najpierw groźnej kontuzji uległ Grzegorz Walasek, potem bark nadwyrężył Oliver Berntzon, a junior Jakub Poczta złamał kość w nadgarstku. Wezwą do klubu egzorcystę? Przed następnymi rozgrywkami prezes Waldemar Górski musi koniecznie wezwać różdżkarza, żeby przegonił z klubu złe duchy. Szweda jeszcze udało się naprędce posklejać taśmami i pojechał z drużyną do Gorzowa, ale nie zmienia, to faktu, że ludziom w Ostrowie mogły już dawno opaść ręce do samej ziemi, a jednak nie składają broni i z uśmiechem na ustach przyjmują następne ciosy. To w ogóle duża moc osób pracujących w ostrowskim klubie, że nie rzucili wszystkiego i nie udali się w Bieszczady, tylko traktują ten prawdopodobnie roczny epizod w PGE Ekstralidze jako srogą, ale bezcenną lekcję na przyszłość. Kiedy będą znów z powodzeniem bić się o awans do najwyższej klasy rozgrywkowej, a takie mają zapędy, będą mądrzejsi o ten sezon i jak to się ładnie mówi, wrócą mocniejsi. Bo Arged Malesa, to nie tylko zawodnicy, sztab szkoleniowy, ale cała armia prezesa Górskiego, niewidocznych mrówek robotnic, które mimo rzucanych kłód po nogi, z "bananem" na ustach, z takim samym zapałem, wykonują swoje obowiązki. Śmiem twierdzić, że gdyby miejsca w tabeli przyznawano za samo serducho wkładane w klub, play-off dla Arged Malesy byłoby pewne jak w banku. I to na eksponowanej pozycji.