Kiedy Grand Prix na żużlu organizowano na PGE Narodowym po raz pierwszy, to mieszkańcy stolicy w ogóle nie wiedzieli, co jest grane. Pytali, o co chodzi z tym żużlem? Co to w ogóle jest? Po dekadzie, kiedy speedway podbił serca części warszawiaków, nadszedł czas pożegnania. A wszystko z powodu rosnących kosztów i podejścia drugiej strony, czyli promotora i władz żużla. Gigantyczny problem gwiazdora z Rosji. To ma pomóc, ekspert tylko się uśmiecha Organizacja Grand Prix na PGE Narodowym kosztuje 10 milionów złotych Organizacja GP na PGE Narodowym nie jest tak droga, jak piłkarski event, ale koszty i tak są olbrzymie. Zwłaszcza dla Polskiego Związku Motorowego, który nie jest tak bogaty, jak PZPN. 2,5 miliona złotych kosztuje wynajęcie stadionu, drugie tyle zakup licencji. Do tego dochodzi 1,5 miliona za ułożenie sztucznego toru. 3,5 miliona kosztują ochrona, zagospodarowanie strefy VIP, promocja, marketing i obsługa. Na miejscu nie ma ludzi znających się na rzeczy, więc trzeba je ściągać z żużlowych ośrodków i zapewnić im kilkudniowy pobyt z wyżywieniem w stolicy. PZM zarabia na tej imprezie grosze. I to pomimo tego, że zawsze ma tytularnego sponsora (w tym roku jest to Orlen) i wypełniony po brzegi stadion. 50 tysięcy sprzedanych biletów, to rekord w świecie żużla. Związek stara się jednak zachować rozsądek z cenami wejściówek. Chodzi o promocję czarnego sportu. Polacy są bankomatem dla władz światowego żużla. Licencja na Grand Prix kosztuje krocie Wielka szkoda, że władze światowego żużla i promotor nie potrafiły dotąd wykorzystać potencjału Grand Prix na PGE Narodowym. Ich całe zainteresowanie kończyło się na wytargowaniu możliwie najwyższej kwoty za sprzedaż licencji. Jeśli w małych ośrodkach typu Krsko, Gorican czy Vojens płacono za prawa 100 tysięcy euro, to w Warszawie kwota zawsze przekraczała pół miliona euro. Z jednej strony wiadomo, że od tych małych ośrodków nie można wziąć więcej, bo nie zarobiłyby na licencję. Z drugiej można odnieść wrażenie, że Polacy, szczególnie Warszawa, służą drugiej stronie za bankomat. Od lat kibice podnoszą argument, że kolejni promotorzy wykorzystują Grand Prix, żeby "doić nas z kasy". Grand Prix nie wyszło poza Europę. W cyklu został jeden wielki stadion Poza wszystkim tak to przynajmniej wygląda, problem z GP na PGE Narodowym jest po obu stronach. Discovery przejmując cykl, snuło wielkie plany. Miał być podbój Australii, Stanów, wyjście poza Europę i atak na wielkie stadiony. Po dwóch latach nie ma ani Australii, ani Stanów, a PGE Narodowy został jedynym wielkim obiektem w kurczącym się kalendarzu. Discovery najwyraźniej zorientowało się, że GP to nie kura znosząca złote jajka. Promotor wycofał się z organizacji turnieju w Cardiff ze względu na rosnące koszty. Nic nie wskazuje na to, by miał tam szybko wrócić. Już nie brak głosów, że nadzieją dla GP byłoby skrócenie kontraktu z Discovery i przejęcie cyklu przez polskiego promotora. Jest One Sport, który organizuje SEC oraz IMP. Mamy też połączone siły Ekstraligi i PZM, które świetnie radzą sobie z GP Warszawy. Jakby jednak nie spojrzeć "ostatni taniec" z żużlową GP w stolicy zapowiada się niezwykle efektownie. Bartosz Zmarzlik wygrał inaugurację i teraz będzie chciał to powtórzyć. W Warszawie zobaczymy jeszcze dwóch innych Polaków: Dominika Kuberę i Patryka Dudka. Wciąż można kupić bilety na pożegnanie z GP na PGE Narodowym.