Barcelona przelała na konto Bayernu 50 milionów euro. 5 procent tej kwoty, czyli 2,5 miliona euro trafiło do klubów, w których Robert Lewandowski grał, zanim wylądował w Monachium. Oni też zarobili na transferze Lewandowskiego do Barcelony Jeśli weźmiemy pod uwagę kurs euro, jaki obowiązywał w dniu przelewu transferowej kwoty, to Varsovia, gdzie Lewandowski grał w latach 2000-2004, zarobiła 2,9 miliona złotych. Delta Warszawa za sezon gry Polaka otrzymała nieco ponad pół miliona. Legia Warszawa (występy w rezerwach w latach 2005-2006) pokwitowała odbiór 1,1 miliona złotych. Znicz Pruszków (2006-2008) dostał 2,3 miliona złotych, wreszcie Lech Poznań (2008-2010) 2,3 miliona złotych. Zarobiła nawet Borussia Dortmund (2010-2012), choć dla niej 2,3 miliona złotych nie było takim zastrzykiem, jak dla polskich klubów. Te przelewy wynikały z przepisu FIFA Solidarity Contribution, którego założeniem jest wspieranie małych, lokalnych drużyn. Przepis stanowi, że pieniądze z transferu dostają kluby, w których zawodnik występował między 12. i 23. rokiem życia. Między 12. i 15. Klub otrzymuje 5 procent za każdy rok, a między 16. i 23. to jest już 10 procent. Prezesowi Włókniarza marzy się podobne rozwiązanie Prezes Włókniarza Częstochowa Michał Świącik chce, by ta sama regulacja obowiązywała w żużlu. Władze PGE Ekstraligi nie mają jednak przekonania do regulacji, która dawałaby klubom 5 procent od kolejnych transferów, ewentualnie kontraktów. Zacznijmy od tego, że w żużlu rynek transferów gotówkowych w zasadzie nie istnieje. Od kilku lat mamy ruch jedynie na poziomie juniorskim. Potem zawodnicy przechodzą już za darmo. Jeden kontrakt im wygasa, podpisują kolejne. W żużlu regulacja FIFA musiałaby obowiązywać na innych zasadach Gdyby więc PGE Ekstraliga chciała wprowadzić zapis o 5 procentach, to musiałby on dotyczyć kontraktów (najpewniej kwot za podpis). To żużlowe Solidarity Contribution nie przyniosłoby jednak wielkich zysków. Nawet jeśli założymy, że w tym roku zawodnicy podpisywali kontrakty z milionem za podpis, to wychodzi na to, że pierwszy klub takiego żużlowca dostałby 50 tysięcy złotych. I to pod warunkiem, że byłby jedynym pracodawcą między 16. a 23. rokiem życia. Pozostaje też pytanie, kto miałby to zapłacić. Wątpliwe, by walczący o każdy grosz zawodnicy zgadzali się na to, żeby ich obciążać przelewem, nawet takim na 50 tysięcy, na konto byłego pracodawcy. Klub podpisujący kontrakt także najpewniej by się na to nie zgodził, bo jaki miałby interes w tym, żeby płacić milionowy kontrakt i jeszcze dokładać coś ekstra dla pierwszego klubu zawodnika. W ciemno można założyć, że pomysł o 5 procentach, choć prezes Włókniarza mocno namawia do niego władze, napotka na duży sprzeciw. Włókniarz chce zarabiać na szkoleniu Szefowi Włókniarza zależy mocno na tej regulacji, bo ma coraz prężniej rozwijającą się szkółkę, rozbudował też skauting, ale to kosztuje. Prowadzenie jednego zawodnika przez rok to około 200 tysięcy. Nic dziwnego, że przy tak ogromnych wydatkach działaczowi zależy na tym, by w regulaminie pojawił się zapis dający nadzieję na jakiś zwrot poniesionych kosztów. Wobec braku w żużlu czegoś na kształt FIFA Solidarity Contribution Włókniarz radzi sobie tak, jak w tym roku w przypadku Franciszka Karczewskiego. Zawodnik został wypożyczony na rok za 250 tysięcy złotych do Cellfast Wilków Krosno. Klub zarobił 50 tysięcy, reszta poszła na inwestycje sprzętowe w młodego żużlowca. Innym rozwiązaniem wydaje się zapisywanie kwot odstępnego w kontraktach żużlowców, bo ekwiwalent za wyszkolenie, mimo próśb klubów o podniesienie go do 180, czy nawet 300 tysięcy, pozostał na poziomie 120 tysięcy złotych za rok jazdy. Przy czym ekwiwalent klub otrzymuje tylko wtedy, gdy zawodnik, któremu wygasa kontrakt, wciąż ma wiek juniora. Czytaj także: Budując skład narobili sobie wrogów. Słono za to zapłacą