Bilety na prezentację Cellfast Wilków w Pałacu Polanka rozeszły się bardzo szybko. Ponad pół tysiąca osób chce poznać nową drużynę, ale przede wszystkim spotkać się z legendą żużla w Krośnie. Był ikoną, elektryzował publiczność Laszlo Bodi 1 grudnia skończy 63 lata. Całe Krosno pamięta go jako trzydziestolatka z sumiastym wąsem, który czarował na pamiętnym, czarnym torze, na którym ścigała się drużyna KKŻ-u, a potem ŻKS-u Krosno. - Tego człowieka nie można nazwać inaczej, niż ikoną. Bodi elektryzował publiczność. Fryzura, wąs, wszyscy to pamiętamy. Przede wszystkim był jednak dobrym kolegą dla pozostałych. Potrafił holować zawodników, jeździł dla drużyny. Nigdy nie był indywidualistą, ale z łatwością wykręcał średnią 2,4, co było bardzo dobrym wynikiem - zauważa prezes Wilków Grzegorz Leśniak. Rok temu w ostatniej chwili odwołał wizytę W latach 90. w polskiej lidze jeździło kilku Węgrów. Nie tylko Bodi, ale i też Zoltan Adorjan, Sandor Tihanyi czy Jozsef Petrikovics. Ten ostatni także był zawodnikiem klubu z Krosna. - Dwa lata zabiegaliśmy, żeby Laszlo do nas przyjechał. Rok temu było blisko wizyty na jednym ze spotkań. W końcu to odwołał. Przyznał, że nie czuje się na siłach, żeby spotkać się z szerszą publiką - opowiada Leśniak. Po zakończeniu kariery Bodi odciął się od żużla. Nawet go nie oglądał i nie śledził wyników. Zaczął rekreacyjnie grać w tenisa. Wciąż to robi. Poza tym pracuje w fabryce rur. Ma dwóch dorosłych synów. Starszy z nich miał zadatki na żużlowca, ale ostatecznie nie poszedł w ślady ojca. Każde dziecko w Krośnie chciało być, jak Bodi W Krośnie Bodi to był gość. - Pamiętam, jak w latach 90. każde osiedle w Krośnie miało swój tor speedrowerowy i każdy chciał być Bodim. Co drugi miał na plastronach robionych z kartonów z bloku technicznego jego nazwisko lub numer, z którym startował - wspomina prezes Wilków. Bodi na prezentację Wilków przyjedzie z Norbertem Borosem, dziennikarzem Salakszorok, któremu przed rokiem udzielił wywiadu i opowiedział niesamowite historie ze swojej kariery. Choćby o tym, że w Krośnie chcieli mu postawić pomnik. W sumie była to jednak opowieść o tym, jak żużel na Węgrzech tracił na znaczeniu, jak on sam tracił zapał do tej dyscypliny. Jeszcze w latach 80. miał wszystko, czego było mu trzeba. W okresie ustrojowej transformacji nagle znalazł się w nowej rzeczywistości. Bez pieniędzy z zewnątrz, bez pomocy. - To, co zarobiłem na żużlu, musiałem żużlowi oddać - mówił Borosowi. W Krośnie przywitają go jak króla - Wszystko musiałem kupować sam i jeszcze opłacić mechanika. Przez brak większych pieniędzy jechałem zachowawczo. Bałem się, żeby nie skasować motocykla, bo to oznaczałoby kolejne wydatki. Jechałem tak, żeby móc wystąpić także w następnym biegu - przyznał ze smutkiem. Gdy był w formie potrafił pokonać Adorjana, najlepszego z Węgrów. Z braćmi Gollobami też mu się udało. Borosowi powiedział, że był nimi zachwycony. Zwłaszcza Tomaszem, którego zobaczył kiedyś na zawodach w Równem i nie mógł wyjść z podziwu. Kontuzje, sprzętowe perypetie, brak szczęścia, wszystko to złożyło się na to, że Bodi wielkich sukcesów na arenie międzynarodowej nie osiągnął. W Krośnie jednak z pewnością przywitają go jak króla. - Krosno to mój drugi dom. Bardzo lubiłem tam przyjeżdżać - przyznał w przywoływanym przez nas wywiadzie.