Zarobek żużlowca składa się z dwóch pozycji. Pierwsza to kwota za podpis na kontrakcie. Druga to premie za zdobyte punkty. O kwocie za podpis mówi się, że to pieniądze na przygotowanie do sezonu, czyli na zakup sprzętu (motocykli, silników i części). Zawodnicy mówią, że im więcej się im da, tym lepiej, bo wszystko będzie zapięte na ostatni guzik. Na co idą te miliony? Jeden z prezesów ekstraligowego klubu podpisał milionowe kontrakty. Dwóm zawodnikom dał minimum milion za podpis. Pozostałym niewiele mniej. I teraz postanowił sprawdzić, na co te środki naprawdę poszły. Po lekturze zgłoszeń do zawodów, gdzie żużlowcy muszą podać numery silników, z których korzystają, był oburzony. Okazało się bowiem, że zawodnicy z milionowymi kontraktami dotąd zgłosili maksymalnie dwa nowe silniki. W tej sytuacji działacz pyta, na co poszły pieniądze, które dał na przygotowanie. Odpowiedź na to pytanie nie jest jednak prosta i jednoznaczna. Gdyby przyjąć, że gwiazdy kupiły dwa silniki, to można by stwierdzić, że wydali maksymalnie 100 tysięcy, a 900 tysięcy schowali do kieszeni lub wydali na przyjemności. Smektała zmuszony, żeby wziąć stary silnik Może być jednak tak, że zawodnicy kupili więcej silników, a dotąd korzystali jedynie z dwóch nowych, bo nie było potrzeby, żeby wyciągać pozostałe. W końcu, jak coś jedzie to, po co to zmieniać. W takiej sytuacji żużlowiec eksploatuje silnik tak długo, jak to możliwe. Są wyniki, więc przesiadka na inny nie ma sensu. Czasem jest z kolei tak, jak u Bartosza Smektały. Kupił nowe silniki, ale nie szło, więc przesiadł się na ubiegłoroczny, żeby jakoś wygrzebać się z dołka. To poskutkowało, więc teraz jedzie na starym silniku. Ktoś mógłby powiedzieć, że Smektała nie wydał grosza na nowy sprzęt, i całość na przygotowanie wziął do kieszeni, ale tak nie jest. Bez pół miliona nie pojadą Pewnie, że opowieści zawodników o wydawaniu gigantycznych środków na przygotowanie trzeba dzielić na pół. Nie jest też jednak tak, że nic nie kupują, a z milionów za podpis kupują luksusowe dobra. Każdy żużlowiec ma na utrzymaniu team. Przy dwóch mechanikach, to już jest koszt rzędu 150 tysięcy. Do tego trzeba dołożyć zakup wszelkich niezbędnych części, a to co najmniej kolejne 150 tysięcy. Serwisy silników też kosztują. Do tego dochodzą przejazdy czy hotele. W zasadzie nie ma szans, by ktoś objechał sezon za mniej niż pół miliona. Dlatego, nawet jeśli ktoś, jak wynika ze zgłoszeń, jedzie w tym roku na dwóch silnikach, to nie znaczy, że wydał niecałe 100 tysięcy, a resztę kontraktowej kwoty zachowa dla siebie. W żużlu to niemożliwe.