Dariusz Ostafiński, Interia: Kolejna gala FIM za nami. Pańskie wrażenia? Michał Sikora, prezes PZM: Dobre. To była jedna z największych z dotychczasowych gal. Przyszło 830 osób. To pokazuje, jak popularny jest sport motocyklowy we Włoszech. To zainteresowanie nakręca tam MotoGP, gdzie w tym roku wygrał Włoch. W dodatku na włoskim motocyklu. To się nie zdarzyło od 50 lat, kiedy mistrzem był Giacomo Agostini na włoskiej MV Agusta. Teraz wygrał Francesco Bagnaia. Galę uświetnił swoją obecnością Valentino Rossi, który mieszka niedaleko Rimini, gdzie odbyła się uroczystość. Dostał podziękowania za rozwój sportu motocyklowego. Rossi ma wyjątkowy status. Dlaczego? - On jest kimś takim, jak Ayrton Senna był kiedyś dla Formuły 1. To jest osobowość. On w trakcie swojej kariery robił show na torze, był nieustępliwy, walczył do końca. Wprowadził do sportu element radości. Towarzyszyły mu różne fajerwerki, scenki, dodał wyścigom kolorytu, a jego pojedynki z Biaggim przeszły go historii. Inna sprawa, że jak przesiadł się z Yamahy na Ducati, to zaliczył dwa przeciętne sezony. Jak na tle włoskich legend wyglądali nasi mistrzowie: Zmarzlik i Cierniak? - Bardzo dobrze. Bartek to już stały bywalec tej imprezy. Włosi nie zapałali jednak wielką miłością do żużla? - Nie ma co kryć, że żużel nie odgrywa we Włoszech wielkiej roli. Jest bardzo słabo rozpoznawalny. Tam liczą się wyścigi. Motocross też jest popularniejszy od żużla. Bartek był jednak mocno widoczny. Nawet jego podobizna stała przed budynkiem, w którym odbyła się gala. Nasz mistrz załapał się też do grupy "ultimate champions". Na koniec uroczystości wręczano nagrody siedmiu zawodnikom z tych najbardziej prestiżowych dyscyplin i Bartek był wśród nich. A ta obecność może się na coś przełożyć? - Trudno oczekiwać, żeby Bartek wrócił z takiej gali ze sponsorem, jeśli o to chodzi. Bardziej chodzi mi o to, czy dało się zauważyć wzrost zainteresowania żużlem przez wielkie koncerny? Od lat mówi się, że to największa bolączka dyscypliny. - Wielkich koncernów w żużlu też bym się po tej gali nie spodziewał. Nie użyłbym też jednak stwierdzenia, że pozycja żużlowców jest przez to zła. W motocrossie, gdzie te koncerny są, startujący tam zawodnicy muszą wnieść swój własny budżet, żeby móc się ścigać. Tam tylko ten top zarabia na tym sporcie. W żużlu jest jednak inaczej. Czy to dobrze, że Jorge Viegas został wybrany na następną kadencję i dalej będzie prezydentem FIM? - Myślę, że tak. My mamy dobre relacje z prezesem Viegasem, jak chodzi o federację. Moje osobiste relacje z nim też są dobre. Viegas ma mocną pozycję. Nie miał nawet kontrkandydata. Można by zażartować, że nikt nie odważył się wystąpić przeciwko niemu. Dla nas ważne jest to, że lubi żużel, ale i też to, że nawet jak jeszcze nie był prezydentem, to przyjeżdżał do Polski na zawody. Docenia nasze starania. Chwalił nas za camp zorganizowany przez Ekstraligę. Bardzo mocno podkreślał to zresztą odpowiedzialny w FIM za żużel Armando Castagna. Pan jest z tego wyboru zadowolony. - Tak, bo Viegas mocno się angażuje i stara się być wszędzie tam, gdzie wymaga tego sytuacja. Nie unika podróży. On podąża za rozwojem sportu, stara się być na bieżąco i naprawdę bardzo dużo wie. Rozumie sportowców, bo sam był zawodnikiem i brał udział w wyścigach. No i posłuchał nas w sprawie wykluczenia Rosjan w sezonie 2022. - Wiadomo, że rok temu rozmawialiśmy i myślę, że można tak to określić. Od lat jest tak, że eksperci narzekają, że Polska utrzymuje światowy żużel, ale niewiele znaczy w światowej federacji. - Trudno mi o tym mówić, bo to dotyczy też mojej osoby, ale w tej chwili wygląda to tak, że ja jestem prezesem FIM Europe i członkiem zarządu FIM. Pełnię tę funkcję, co kiedyś Andrzej Witkowski. Mamy dwóch ludzi w komisji żużlowej, mam na myśli Piotra Szymańskiego i Wojciecha Stępniewskiego. W komisji środowiska jest pani Grażyna Makowska, a w komisji kobiet mamy panią Aleksandrę Knyszewską. Jest też nasz nowy przedstawiciel Rafał Wojciechowski w komisji technicznej, a prezes Witkowski pełni funkcję honorową. Także mamy mocną reprezentację. À propos prezesa Witkowskiego, to ostatnio słyszałem taką jego wypowiedź, że trzeba zawiesić sprzedaż biletów na Grand Prix 2023 w Warszawie, bo PGE Narodowy w remoncie i nie wiadomo, co będzie. Grand Prix jest okrętem flagowym PZM, a te słowa zabrzmiały prawie, jak wezwanie do bojkotu. - Prezes Witkowski lubi od czasu do czasu wyjść z jakąś kontrowersją. Tu jednak żadnej sensacji nie ma, bo sprzedaż sama się zawiesiła w związku z tym, że na stadionie trwają prace związane z dachem. Problem został rozwiązany? - Jeszcze nie. Prace trwają. Byłem na stadionie, rozmawiałem na temat montażu by-passu, który ma utrzymać konstrukcję dachu. Oni mają ekspertyzy, wiedzą, jak to zrobić, więc spokojnie czekamy na rozwój wydarzeń. W marcu ma być na PGE Narodowym mecz reprezentacji. Jeśli do tego czasu nie będzie zakłóceń, to z Grand Prix nie będzie problemu. A nie jest pan rozczarowany tym, jak wygląda kalendarz Grand Prix na 2023? - Wymienialiśmy się na gali FIM opiniami z panem Castagną, bo to jest sprawa do oceny przez komisję żużlową. Myślę, że Armando Castagna ma na tyle mocną pozycję, że będzie rozmawiał z promotorem o tym, co się dzieje. Trudno oczywiście zmusić kogoś, żeby zrobił rundę w Kalifornii, ale rozmowy o kalendarzu będą. Zapowiedzi nowego promotora były inne, a rzeczywistość skrzeczy. - Życie weryfikuje plany. Jak była podpisywana umowa z nowym promotorem, to świat wyglądał inaczej. Nie było COVID-u, nie było wojny. Teraz COVID już trochę za nami, ale te wszystkie obostrzenia z nim związane i nowa wojenna rzeczywistość wiele spraw komplikują. Nie ma co wierzyć w cuda, że jak przyjdzie nowy promotor, to wyciągnie różdżkę i w kalendarzu pojawią się Indie, Chiny czy Arabia. W wielu krajach nie ma tradycji i obiektów. Zawsze można zbudować sztuczny tor. - Można, ale to jest droga zabawa i ktoś musi za to zapłacić. A nie zawsze łatwo o kibiców. Byłem kiedyś w Katarze na mistrzostwach świata superbike i tam przyszło może dwa tysiące ludzi, czyli bardzo mało. Dla odmiany w Europie, w takiej Hiszpanii, tłumy były w Valencii na MotoGP, ale tydzień później na mistrzostwach Europy z kibicami był problem. Dla nich MotoGP jest tym, czym dla nas Grand Prix na PGE Narodowym. Trochę to jednak przykre, że nowy promotor tak niewiele zrobił, by to urozmaicić. W tym przypadku połowę roboty zrobił PZM, bo płaci za turniej, który jest jedną z dwóch wizytówek cyklu. Discovery trzyma przy życiu Cardiff, ale to za mało. - Nie chcę się wypowiadać za promotora. Wszyscy widzimy, że za rok mamy kopię tegorocznego kalendarza, a w Cardiff to jednak frekwencja była w tym roku gorsza niż w poprzednich latach. Kiedyś przychodziło tam 35, 40 tysięcy, a teraz tylko nieco ponad 20. Jak na tym samym stadionie w Cardiff zrobili supercross, to było więcej niż na żużlu. To wygląda trochę tak, że na Wyspach przydałaby się zmiana lokalizacji. Poza wszystkim ludzie stali się wygodni. Telewizja oferuje wiele, więc kibice w dobie pandemii wykupili pakiety i patrzą na sport z perspektywy kanapy. To jest kolejny problem, z którym trzeba się zmierzyć. Czytaj także: Rosjanin z polskim paszportem zmieni klub?