W zeszłym tygodniu były dwa żużlowe wydarzenia weekendu. Jedno, wiadomo, odbywało się na dobrze mi znanym Principality Stadium w stolicy Walii Cardiff i była to runda Grand Prix. Drugie miało miejsce w Grudziądzu i była to wystawa poświęcona stuleciu żużla na świecie pod moim Patronatem Honorowym. Podobno bardziej ceni się to, co jest rzadsze. Zatem, skoro zawodów z cyklu SGP jest w sezonie bez liku, a takie wystawy wcześniej były tylko trzy (w Centrum Olimpijskim w Warszawie, w Bydgoszczy i teraz w Domu Korzeniewskim przy grudziądzkim rynku), no to wiadomo, co było ważniejsze, choć na pewno mniej medialne. Zacznę jednak od tego, co działo się w Walii, w której do niedawna przecież grał "Bambi", czyli Łukasz Fabiański. Nasz reprezentacyjny bramkarz ów pseudonim zawdzięcza faktowi, że gdy zaczynał grę w warszawskiej Legii, to koledzy zdybali go w Galerii Mokotów w godzinach przedpołudniowych, a nie popołudniowych czy wieczornych. Myśleli, że jest na zakupach i zapytali, gdzie był. A on na to, że w kinie. A na czym? A na "Jelonku Bambi". Widać, że dla golkipera ważniejsze było kino z dziewczyną niż film... Bartosz Zmarzlik już tylko o krok od złota Wracam teraz do naszych żużlowych spraw. Tor w Cardiff był bardzo podobny do tego na Stadionie Narodowym, bo jest robiony na jedne zawody. Za czymś takim nie przepada między innymi Bartosz Zmarzlik. Po tym jednak można poznać mistrza, bo nawet jeśli czegoś nie lubi, to i tak potrafi uplasować się na podium. Tak było w Warszawie i tak też stało się w sobotę w stolicy Walii. Następca Szczakiela i Golloba ma niebywałe umiejętności, ale chyba też sam Pan Bóg chce, żeby zdobył złoto po raz czwarty w karierze. Osiem punktów w pięciu biegach to nie jest dorobek, który powala na kolana i często nie ma mowy, by z takim wynikiem wjechać do półfinału. No to przyszła z pomocą Opatrzność, która kazała gospodarzowi (kontrowersyjnie zakładając, że Anglik nim był, nie mówcie tego Walijczykom) - Danielowi Bewleyowi dotknąć taśmy. A potem było jak zawsze, czyli Bartek Zmarzlik jakby "dokupił" życie niczym w grze komputerowej i wszedł na pełne obroty w najważniejszych wyścigach wieczoru. Zmarzlik jest w pewnym stopniu jak kiedyś, bo już nie teraz, piłkarska reprezentacja Niemiec, z którą walczyli wszyscy do końca, a i tak nasi zachodni sąsiedzi wygrywali. To pokazało Cardiff, bo choć Polak był "tylko trzeci", to i tak zrobił wielki krok do złotego medalu indywidualnych mistrzostw świata. Wystawa znów funkcjonuje. Kibice muszą się spieszyć W Grudziądzu kiedyś mój dziadek - Henryk Karol Czarnecki był dyrektorem teatru II Rzeczypospolitej w latach trzydziestych ubiegłego wieku, a mój teść Mirosław Hermaszewski właśnie w tym mieście uczył się latać na szybowcach i tak się nauczył, że poleciał w kosmos. Tym razem ja inaugurowałem wystawę urodzinową światowego speedwaya. Tłum był wielki. Mediów, także centralnych przybyło bez liku. Były też trzy generacje żużlowców - obecni jeźdźcy ZOOLeszcz GKM-u Grudziądz, weterani oraz najmłodsi adepci czarnego sportu. Cieszę się, że mogłem być Patronem Honorowym tak ważnej i potrzebnej wystawy. Czy z tej czasowej (potrwa do 17 września, zapraszamy) ekspozycji wykluje się coś więcej niż "tylko" możliwość oglądania zabytkowych motocykli i zawartej na planszach historii polskiego oraz światowego żużla? Może czas pomyśleć o ekspozycji stałej? O Muzeum Żużlowej? Ryszard Czarnecki