Już od wielu lat mamy w żużlu sytuację, w której to bardziej zależy klientom na tunerze niż tunerowi na kliencie. Rządzący obecnie środowiskiem Ryszard Kowalski i Ashley Holloway doskonale wiedzą, jak bardzo zawodnicy ich potrzebują. Dlatego pozwalają sobie na to, by przebierać w klientach. Jest duże grono tych, którzy mają "bana" u któregoś z panów lub nawet u obu. Nie ma szans, by kiedyś jeszcze dostali od nich silnik. Dochodzi teraz do tego, że zawodnicy panicznie boją się konfliktów z tunerem, aby tylko nie utrudnić sobie życia i być może odebrać szans na sukcesy. Właściwie to ostatnie lata w cyklu Grand Prix są tak zdominowane przez Hollowaya i Kowalskiego, że mało kto korzysta z innych. Był jeszcze do niedawna tuner Emila Sajfutdinowa, Bert van Essen. Po śmierci żony jednak znacząco ograniczył pracę. Ekspert apelował, środowisko potwierdza - Oni się obrażalscy zrobili. W głowach im się poprzewracało. Im się wydaje, że to oni są najważniejsi a najważniejsi to są zawodnicy. Dlatego nie rozumiem, że tunerzy chcą medale rozdawać i siedzą w jednym czy drugim teamie. Ten cały Holloway to u nas mieszka, a przychodzą zawody i on staje się mechanikiem angielskiej drużyny. Wiem, że on jest uczciwy, ale zawodnik może myśleć i się zastanawiać, czy skoro nie jest Anglikiem, to czy dostaje równie dobry silnik, jak oni - powiedział nam ostatnio były trener kadry, Marek Cieślak. Wśród zawodników niepochodzących z Wielkiej Brytanii zachowanie Hollowaya ma budzić duży niesmak. Rozmawiają o tym między sobą, ale z powodów podanych powyżej raczej nikt nie powie tego tunerowi. On sam jednak powinien zauważyć pewien nietakt, na który Cieślak zwraca uwagę. Jako niezależny dostawca sprzętu, mógłby darować sobie tak ewidentne sympatyzowanie tylko z określoną grupą swoich klientów.