GP w Warszawie to turniej, który od wielu lat najbardziej elektryzuje kibiców, jeśli chodzi o wszystkie eliminacje cyklu. Są oczywiście prestiżowe rundy w Cardiff, Pradze czy Toruniu, ale to właśnie wiosenna Warszawa ściąga największe rzesze kibiców. Na trybunach Stadionu Narodowego rokrocznie zasiada 5o tysięcy ludzi. Tym razem bilety sprzedają się nieco słabiej, jest trochę wolnych, ale do zawodów jeszcze prawie trzy tygodnie, więc można być pewnym, że znów będzie komplet, ewentualnie blisko kompletu. Warszawa nie jest jednak szczęśliwa dla biało-czerwonych. Jakoś nie możemy doczekać się wygranej Polaka w tym turnieju. Niby co roku nasz zawodnik jest faworytem, ale wygrywają inni. Zwycięstwo w Warszawie ma już nawet Max Fricke, niebędący przecież żadną gwiazda cyklu. Zmarzlik, Dudek czy Janowski wciąż na to czekają. Choć wrocławianin był bardzo blisko. Pierwsze podium w cieniu farsy Większość kibiców pamięta pierwszy turniej, jaki rozegrano w 2015 roku. Tor rozpadł się po dwunastu biegach, a problemy z płynną jazdą miał nawet Tomasz Gollob. Ostatecznie zaliczono wyniki po trzech seriach, wygrał Matej Zagar, a trzeci był będący wówczas czołowym polskim żużlowcem, Jarosław Hampel. Na więcej po prostu nie pozwoliły warunki torowe. Jeden Polak na podium to i tak było dobrze, w porównaniu do tego, co mieliśmy rok później. W czołowej trójce zabrakło biało-czerwonego, choć w zawodach było ich czterech. Janowski, Dudek, Zmarzlik i Pawlicki nie byli jednak w stanie niczego zdziałać. Wygrał Woffinden, przed Hancockiem i Zagarem. Zmarzlik był ósmy, Dudek dziewiąty. Wydawało się, że w 2017 w końcu się uda. Świetnie rundę zasadniczą rozegrał Maciej Janowski, wygrał cztery biegi i był faworytem dalszej fazy zawodów. W finale jednak pokonał go Fredrik Lindgren, który miał wówczas świetny początek sezonu. Inni Polacy rozczarowali. Zmarzlik i Dudek odpadli w półfinale, bracia Pawliccy w ogóle do niego nie weszli. Jak on tego nie wygrał? Powyższe pytanie wielu kibiców zadawało sobie dwanaście miesięcy później, a głównym bohaterem znowu był Janowski. Polak w finale świetnie wyszedł ze startu, prowadził i miał wielką szansę zrobić to, co nikomu jeszcze nie wyszło. Niestety, zostawił "bramę" Woffindenowi, który to wykorzystał, a później zresztą został mistrzem świata. Wielka szkoda. Zmarzlik i Dudek znów skończyli walkę po półfinałach. Podium mieliśmy też rok później, kiedy Dudek był trzeci. Poza nim najlepszym z naszych był o dziwo jadący z dziką kartą Bartosz Smektała. Młody zawodnik wygrał trzy biegi w rundzie zasadniczej, ale nie przebrnął półfinału. Tuż za nim uplasował się Bartosz Zmarzlik. Kiepsko wypadł Janusz Kołodziej, a Maciej Janowski nie jechał z powodu kontuzji. Przerwa niczego nie zmieniła. Wciąż czekamy Ze względu na sytuację z COVID-19, nie rozegrano zawodów w Warszawie w latach 2020-21. Nie było wówczas zgody na organizację imprezy z udziałem tak wielkiej rzeszy ludzi. Rok temu także mieliśmy obawy, turniej do końca był zagrożony. Ostatecznie zawody udało się odjechać, ale znów bez wygranej Polaka. Sensacyjnie wygrał Max Fricke, a Zmarzlik mógł pojechać w finale, ale popełnił błąd jadąc na drugiej pozycji w biegu półfinałowym. Przez to spadł na trzecie miejsce. Jak będzie teraz? Znów mamy oczywiście wielkie nadzieje. Chcemy, by zwyciężył Polak. Mamy mocnych kandydatów. Każdy z czwórki Zmarzlik-Dudek-Janowski-Kubera zna smak podium w GP, ale żaden nie zna smaku wygranej w Warszawie. Chyba najwyższa pora to zmienić.