Słyszę lament, bo żużlowe kluby nie wypracowują zysków. Spieszę donieść, że nie robią tego, bo to im się nie opłaca. Nie ma zysku, bo to się nie opłaca. Tak jak w tej piosence Kombi sprzed 40 lat. Pamiętam ją doskonale. Amerykanie robią biznes, a w Europie igrzyska Amerykanie robią ze sportu biznes, ale w Europie nawet czołowe kluby są wciąż na kroplówce, a wpływowe osoby mówią, że na piłce nie da się zarobić. Czemu żużel miałby być pod tym względem gorszy? No i czy w igrzyskach naprawdę chodzi o to, żeby się obłowić? A może chodzi wyłącznie o dobrą zabawę. Jeden z polskich klubów ma zapisane w statucie, że nie wypłaca dywidend udziałowcom. Wypracowany zysk, o ile takowy uda się wypracować, jest w całości przeznaczany na cele statutowe, czyli na żużel. Na jego promocję, na szkolenie, wreszcie na to, żeby drużyna zdobywała medale. Prezesi w Polsce nie są gamoniami Inny z polskich klubów od lat ciągnie na pożyczkach właściciela i też ma się dobrze. Walczy o medale, jest uważany za wzór profesjonalizmu. Bo tak to działa. Jeszcze kilka lat temu nikt nie robił sensacji z tego, że jak Unia Leszno miała stratę, to udziałowcy zbierali się i podejmowali decyzję o zasypaniu dziury prywatnymi pieniędzmi. Nie tylko ich za to nie ganiono, ale wręcz chwalono. A teraz niektórzy próbują przekonywać, że u nas wszystko stoi na głowie, że prezesi są gamoniami, bo nie mają zysków, a tylko same straty. To ja się spytam, a co komu po jakimś zysku, jeśli zakończył sezon bez medalu? Kogo obchodzi to, że jakiś prezes był bardzo oszczędny i zostało mu kilkanaście tysięcy w kasie, skoro przegrał ligę. W europejskim sporcie, a w polskim żużlu to już na pewno, chodzi o medale, a nie o zyski. Spieszę też wyjaśnić, że strata (ostatnio mocno za to oberwał w mediach GKM Grudziądz) nie oznacza, że klub jest źle zarządzany. Podstawą jest cash flow, czyli przepływy finansowe. To jest najważniejsze. Można mieć długi, kredyty, straty, ale jeśli zachowana jest finansowa płynność, to znaczy, że jest dobrze.