Partner merytoryczny: Eleven Sports

Polski klub upada, milioner nie wytrzymał. Takiej awantury nikt się nie spodziewał

Sebastian Zwiewka

Klub Żużlowy "Orzeł Łódź" upada. Przez 19 lat ten ośrodek był utrzymywany przez polskiego biznesmena Witolda Skrzydlewskiego. Milioner po wyzwiskach i hejcie, postanowił się wycofać z żużla. Na sam koniec zorganizował spotkanie z kibicami. Przyszła ich tylko garstka, ale nie brakowało trudnych pytań. 72-latek momentami nie wytrzymywał. Padło bardzo dużo przekleństw. Jest coraz mniej szans na uratowanie tego sportu w Łodzi.

Na zdjęciu: Witold Skrzydlewski
Na zdjęciu: Witold Skrzydlewski/Fot. Krzysztof Szymczak/East News

Skrzydlewski rozpoczął spotkanie od... przedstawienia się. - Dzień dobry Państwu.  Przedstawię się, bo może niektórzy nie wiedzą, jak się nazywam. Jestem Witold Skrzydlewski, syn Adama i Heleny. Jestem prezesem i zarazem właścicielem tego klubu. Dla niektórych jestem trumniarz, chu*, gruba świnia, knur i jeszcze wiele, wiele innych rzeczy moglibyśmy mówić.  Ale ja się tym nie przejmuję - powiedział na samym początku.

- Kłaniam się tu szczególnie wobec Pana, który uciął mi głowę, założył świński ryj. Powinien dojrzeć. Ja zawsze chodzę ogolony, prawda? Nie jestem zarośnięty, jak ta świnia. Myślę, że temu Panu doprawimy głowę psa. I to nie rasowego, tylko lichego kundla i dołożymy mu kule, o którą się opiera. Wiemy, który to jest Pan. Powinien być bohaterem i żadne związki zawodowe mu nie pomogą, wręcz ośmiesza związki zawodowe.

Na tym wstęp się nie zakończył. - Jest też Pani, która wypisywała głupoty, że jest pięć milionów długu. Myślę, że ta Pani sztukę czytania posiada, skoro pisze na komputerze i czyta, ale nie napisała jednej rzeczy - że ma mózg wielkości strusia, a struś ma mózg wielkości oka. Niewielka grupa ludzi potrafiła zniszczyć klub. 19 lat temu założyliśmy nowy klub od zera. Bydło to jest bydło, trzeba to wyraźnie powiedzieć. Pytam się tych, którzy tak pyszczą, że źle rządzimy, dlaczego nie założą klubu. Dlaczego wszystko zniszczą? - kontynuował 72-letni biznesmen.

Real Betis - Getafe. Skrót meczu. WIDEO (Eleven Sports)/Eleven Sports/Eleven Sports

Żużel. Orzeł Łódź upada. Witold Skrzydlewski wyłożył karty na stół

Skrzydlewski od prawie dwóch dekad przeznaczał miliony na żużel. Na spotkaniu wyłożył karty na stół, przedstawiając kibicom bilans wydatków i przychodów. - Za ten sezon klub wydał 8 653 277 zł. Wynagrodzenia zawodników wyniosły 5 milionów i 995 tysięcy. To oni są największym beneficjentem tego budżetu. Koszty organizacyjne wyniosły 2 miliony i 658 tysięcy. Mieliśmy też wpływy i wpływy, na które najbardziej liczyliśmy - na Was, na kibiców, były najniższe w całej lidze. Tylko 874 tysiący wpływu za osiem meczów. Dla porównania, niektóre kluby miały 3-4 miliony. Nawet ostatni w lidze Gdańsk miał większe wpływy z biletów niż my - przekazał właściciel Orła.

- Wpływy od sponsorów to 3 miliony i 187 tysięcy. Na minusie zostały 4 591 877 i tę kwotę  wyłożyła rodzina Skrzydlewskich, ale zrobiła to po raz ostatni. Nie ma takiej możliwości, żeby wyłożyła to następny raz.  Wydając pieniądze przez 19 lat, oczekujemy jakiegoś szacunku. Ci, którzy krzyczą, pyskują, niech założą klub. Ktoś powie, że byli chętni, Proszę Państwa, każdy, kto był chętny zakładał, ile my dołożymy do tego interesu, natomiast ani ja, ani moja rodzina nie dołożymy już nawet złotówki. Mała grupa ludzi, według mnie w większości nieudaczników, co w życiu nic nie osiągnęli, zniszczyła cały ten klub. Myślałem, że będzie tu bardzo dużo ludzi, a wszystkich na palcach paru rąk można policzyć. To jest dowód, że nie warto się w to bawić, że w Łodzi nie ma miejsca na żużel - tłumaczył biznesmen.

Słońce wychodzi nad utytułowanym klubem. W końcu pozytywne informacje, to ostatni dzwonek

Następnie głos otrzymali kibice. Tłumaczyli Skrzydlewskiemu, że nie powinien obrażać ludzi i zawodników w mediach, że nazwał kiedyś Jakuba Jamroga "bankomatem". - Bo jest bankomatem! - błyskawicznie odpowiadał prezes i właściciel łódzkiego klubu. Kolejnym przykładem był Tobiasz Musielak, od którego Skrzydlewski oczekiwał zapłaty 100 tysięcy złotych za zły bidon. - Nie można mu nic zarzucić? To jest pan w błędzie! Ile zapłacił? 5 tysięcy? Zapłacił dużo więcej - odpierał ataki łódzki milioner.

Widzew Łódź i ŁKS Łódź. Witold Skrzydlewski porównuje

W oczy razi niewielka liczba sponsorów klubu. -  Państwo pisali, że ja nie chciałem przyjąć sponsorów. Gdy sponsor wyłoży tysiąc złotych,  to ja mniej wydaję. Nie jest tak prosto. W Łodzi są kluby piłkarskie. Jest Widzew, na który nie kupi Pan biletu. Jest ŁKS, na który kupi Pan bilet o każdej porze dnia. Jest różnica. Nie wiem dlaczego.

Jeden ze zgromadzonych fanów powiedział Skrzydlewskiemu wprost, że parę lat temu były w klubie dwie kobiety z Widzewa, które zajmowały się sponsoringiem. Miały przyprowadzić sponsorów. Gdyby weszli do klubu, Skrzydlewskiemu miałaby pozostałać jedynie reklama na rękawiczkach, a on tego nie chciał. - O nie, niech Pan to przedstawi, bo Pana do sądu "kurw* podam!  Kłamie Pan! Pan wszystko wie, chyba pod budką z piwem Pan to widział! - wściekał się Skrzydlewski.

Głos zabierali też ludzie, którzy dziękowali Skrzydlewskiemu za to, że przez 19 lat przeznaczał pieniądze na klub. Inni zadawali "trudne" pytania i zarzucali milionerowi różne rzeczy. Zwracali uwagę m.in. na brak marketingu, brak wychowanków, brak szkolenia, brak treningów, oraz o obwinianie o wszystko kibiców. Pytano też o regularny hołd zmarłej mamie biznesmena. - Jak Wam przeszkadzała tutaj moja mama, to ja współczuję Waszym mamom. Dzięki tej kobiecie zaangażowaliśmy się w żużel, bo ona kazała. Za to należy ludzi szanować.

Był też apel o nieużywanie wulgarnych słów, ponieważ na spotkaniu pojawiły się także dzieci.

Witold Skrzydlewski/Adrian Skorupski/Flipper Jarosław Pabijan
Orzeł Łódź dziękuje kobicom za doping/Adrian Skorupski/Flipper Jarosław Pabijan
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem